1.8 C
Gdynia
wtorek, 12 listopada, 2024

Spacer po jesiennym Krakowie, czyli historia sprzed kilkuset lat.

Share

Majestatyczne wzgórze i solidne drzewa, przeglądające się w wodach Wisły. Kolor głębokiej zieleni, tu i ówdzie przetykany wrześniową żółcią, czerwienią i brązem. Jeszcze ciepłe podmuchy lata, ale coraz częstszy chłód nadchodzącej jesieni. I nasilający się gwar, zewsząd, z czterech stron świata, zwiastujący przyjazd oczekiwanych gości.

Tak było wtedy, w 1364 roku, w 12-tysięcznym mieście Krakowie, sławnej stolicy potężnego państwa – Królestwa Polskiego. A dziś?

Wawelskie wzgórze zachwyca tak, jak dawnej. Późne lato i wczesna jesień mają w sobie tyle wdzięku i uroku, że nie sposób oderwać oczu. Wisła raz spokojna, innym razem szalona, raz pozwala siedzibie królów przeglądać się w swojej tafli, innym razem płynie tak, jakby chciała dogonić miniony czas. Tylko tłum i gwar nie ten sam. Zamiast koronowanych władców, książąt, dworzan i dam – turyści i przewodnicy, zamiast szczęku broni rycerskiego turnieju – dyskretne pstryknięcia komórkowych aparatów.

Zaczynamy od katedry. Dumy i chluby. Z wyrozumiałością omijamy strażników, którzy na modlitwę wpuszczają, w przeciwnym wypadku każą ustawić się w kolejce po bilet wstępu. Z katedry idziemy na dziedziniec. Jasny, przestronny, fotogeniczny. Tak, to prawda, wtedy nieco inaczej tu wyglądało. Trwało średniowiecze, na renesansowe cuda i cudeńka trzeba jeszcze poczekać małe tyknięcie historycznego zegara. Potem udajemy się na Rynek. Najpiękniejszy plac Europy. Stąpamy po kamieniach, które wiedzą więcej niż niejedna biblioteka, mijamy fasady, które widziały to, co nie śniło się nawet filozofom. Na Rynku kręcimy się i bezradnie rozkładamy ręce. Nie wiemy i może nigdy wiedzieć nie będziemy, w której kamienicy mieszkał bogaty mieszczanin, zaszczycony prawem goszczenia elity politycznej Europy. Raczej na pewno nie jest to Kamienica Morsztynowska, w której dziś mieści się restauracja Wierzynek. I zostaje jeszcze jeden punkt programu: Uniwersytet. Czy król Kazimierz zaprowadził w jej mury swoich gości? Kronikarze milczą. Ale historycy wiedzą, że prezentacja uczelni była jednym z celów polskiego monarchy. Chciał, aby władcy tej części świata wiedzieli, widzieli, przeżyli. Udało się. Lepiej, niż król mógł wymarzyć.

Ale…zacznijmy od początku.

Królewskie wyzwania Kazimierza

Jego kraj przed czasem panowania Władysława Łokietka był zlepkiem księstewek, których gospodarze na przemian wyłupywali sobie oczy i zakładali nietrwałe sojusze, choć historycy uspokajają, że na tle innych państw tamtych czasów XIV-wieczna Polska była i tak okazem łagodności i politycznej elegancji.

U granic ojczyzny stali okrutni zakonnicy z czarnym krzyżem na białych płaszczach, siejąc pożogę i strach. Krzyżacy.

Młody król miał niezałatwione porachunki z Czechami, którym jeszcze śniły się Przymysły i Wacławy na piastowskim tronie.

Europa wchodziła w epokę silnego rozwoju ekonomicznego i jeśli Polska nie chciała zostać w tyle, musiała szybko otworzyć wieś na nowości rolnicze: pługi, brony i kosy. Jeszcze większa gorączka panowała w obronności: zmiany wymagało dosłownie wszystko, od prawa poboru po metody stawiania murów i kopania fos. Z drewna też już budować było niepodobna, przyszedł czas na kamień, cegłę, na wapienną zaprawę. Tajemnicą poliszynela były rodzinne kłopoty władcy, jego kolejne, nie zawsze legalne małżeństwa, niechlubne awantury, nieślubne potomstwo. I brak tego, którego narodziny zapewniłyby spokojną ciągłość dynastii: męskiego potomka.

Kazimierz zwany Wielkim

Nie dlatego, że zręcznie manewrował między traktatami a szczękiem oręża. Nie dlatego, że poradził sobie z Krzyżakami – bo nie poradził, dopiero mąż córki jego siostrzeńca, Jagiełło, poprowadzi rycerstwo pod Grunwald. Nie dlatego, że nie uległ Luksemburgom, że troszczył się jak mało kto o wieś, że był królem 60 nowych zamków, 100 pieknych miast, 1000 szczęśliwych wsi, tym, który z Polski drewnianej uczynił murowaną. Wielu dobrych władców miała nasza ojczyzna, ale żadnemu potomni nie podziękowali nazywając Wielkim. Żaden, oprócz Kazimierza, nie nosi tego przydomka!

Rok 1364

Górujące nad miastem wawelskie wzgórze pamięta, jak Kazimierz zabiegał o konsekrację budowanej od kilkudziesięciu lat świątyni, która miała zastąpić poprzednią, spaloną. 28 marca 1364  aktu tego dokonał abp gnieźnieński, Jarosław ze Skotnik Bogoria. Odtąd na zawsze już katedra będzie bijącym sercem polskości. Za kilka wieków uklęknie w niej skromny chłopiec, Karol Wojtyła, potem kleryk, ksiądz, biskup, kardynał i papież, Święty Jan Paweł II.

Minęło kilka tygodni – i 12 maja 1364 roku król ogłosił wszem i wobec:

„Niechże tam będzie nauk przemożnych perła, aby wydała męże dojrzałością rady znakomite, ozdobą cnót świetne i w różnych umiejętnościach wyuczone… niechaj otworzy się orzeźwiające źródło nauk, a z jego pełności niech czerpią wszyscy naukami napoić się pragnący.”

Uparcie dążył do utworzenia Akademii Krakowskiej, pierwszej w Polsce, która wyda nie tylko znakomitych naukowców, ale też oddanych sprawie patriotów. I choć po jego śmierci uczelnia upadnie, a na wyżyny świetności wzniesie ją dopiero mądra i dobra św. Jadwiga, ale dziś, po latach, zadać możemy pytanie: kim byśmy byli, czy byłaby Polska, bez naszej Alma Mater, w której mury wstąpił też niegdyś osiemnastoletni Karol z Wadowic?

A kiedy dobiegało końca lato i nadchodziła jesień, jesień 1364 roku, król zaprosił znamienitych gości. Tego Kraków jeszcze nie widział, tego nie widziała cała Europa! Miną wieki, a zjazd na Wawelu i uczta u Wierzynka nie przestaną lśnić najpiękniejszym blaskiem. Ale przecież nie o wystawną ucztę i bogate podarunki dla gości chodziło, nie o turniej rycerski – choć były one najbardziej widowiskową częścią tego spotkania na szczycie. Chodziło przede wszystkim o pokój. Pokój, który został przypieczętowany właśnie wtedy, w Krakowie, i do którego złamania Kazimierz nie dopuścił, mediując rok wcześniej pomiędzy zwaśnionymi władcami Czech i Węgier, Karolem i Ludwigiem. Pokój, który ugruntowywał się przy wspólnym stole, nie na polu bitwy. Pokój, który wyrastał w cieniu wawelskiej katedry i piastowskiej uczelni – i którego gwarantem był nie kto inny, ale władca potężnego państwa w środkowej Europie. To był zupełnie nowatorski, nieznany sposób budowania spokojnej, bezpiecznej Europy. Już samą wyciągniętą w geście pokojowego porozumienia rąką Kazimierz zasłużył na miano geniusza, w epoce, gdy trucizna i siekiera były zwyczajnym sposobem radzenia sobie z politycznymi przeciwnikami.

Po 660 latach…

Cały Kraków żył jeszcze długo przyjazdem europejskich władców i wierzynkowymi wspaniałościami, powietrze drżało od uderzeń dzwonu pięknej, dumnej katedry na wawelskim wzgórzu, a u jego stóp, blisko Rynku, Collegium Maius mówiło, że odtąd nikt, kto pragnie wiedzy, nie będzie musiał po nią jeździć w dalekie kraje. Polska Kazimierza to Polska otwarta przyjaźnie na świat. I choć osobista historia króla była trudna, choć nie wszystkie jego posunięcia historycy oceniają jako szczęśliwe, choć można w nieskończoność wyliczać „ale” i „jednak”, to dziś, w XXI wieku, trzeba nam schylić głowę i powiedzieć: miałeś rację, wskazując trzy drogi do wielkości: wiarę, naukę i umiłowanie pokoju. Miałeś rację, Kazimierzu, słusznie przez potomnych Wielkim nazwany. Dziękujemy za 1364 rok!

Grosik za słowo – wesprzyj autora!

Dziękuję za każde wsparcie – to dzięki Tobie mogę tworzyć dalej!

Subskrybuj za darmo

Nie przegap żadnej historii dzięki powiadomieniom

Najnowsze

Czytaj także

Polecamy