Czerwiec 1956, Czerwiec 1976
Jest taki kraj na mapie świata, w którym nazwy miesięcy pisze się małymi literami. I są takie miesiące w kalendarzu tego kraju – które pisać należy tylko wielką literą – by oddać hołd tym, którzy w tamte miesiące walczyli, ginęli, cierpieli – i w imieniu umęczonego społeczeństwa mieli odwagę upomnieć się o to, co najważniejsze: prawa i godność zwykłego człowieka.
Na pomniku Poznańskiego Czerwca widnieje 6 dat: 1956, 1968, 1970, 1976, 1980 i 1981 rok. Pierwsza z nich odnosi sie do wydarzeń sprzed 68 lat. To wtedy, 28 czerwca, w Zakładach Hipolita Cegielskiego (którym nadano imię oprawcy Polaków, Józefa Stalina) pracownicy pierwszej zmiany odmówili podjęcia pracy, uformowali pochód i rozpoczęli strajk, nazwany po latach pierwszym krzykiem rozpaczy polskiego robotnika. Ten krzyk, ta rozpacz, były wyartykułowane na transparentach manifestujących: „My chcemy chleba dla naszych dzieci”, „Wolności”, „Chcemy Polski katolickiej, a nie bolszewickiej”. Jeden ze świadków wydarzeń wspominał o potężnym, wstrząsającym wrażeniu, jakie sprawiał pochód: wyczerpane nędzą i katorżniczą pracą postacie, w ubraniach jak łachmany, drewniakach, których stukot przypominał okupację i obozy pracy.
Na przodzie maszerowały kobiety – ich wygląd i determinacja były tak porażające, że przechodnie płakali. Śpiewano Rotę i Boże, coś Polskę. Tłum protestujących rósł – aż osiągnął ok. 100 tysięcy – tyle, ile wynosiła prawie jedna trzecia liczby mieszkańców miasta. Jak odpowiedziała władza? Brutalnie. Siłą. Wkroczyło wojsko, wprowadzono czołgi, działa pancerne, armaty przeciwlotnicze, broń maszynową. Do dziś nie ma zgodności, ilu ludzi zginęło – 58 czy 79, czy jeszcze więcej osób. W poznańskim Zakładzie Medycyny Sądowej protokoły sekcji zwłok z roku 1956 zostały usunięte. Wielu rannych nie zgłaszało się po pomoc w obawie przed represjami. Poznań spłynął krwią.
Dwadzieścia lat później Polska była – używając sformułowania prof. Jerzego Eislera – ta sama, ale nie taka sama. Nadal władzę sprawowały osoby z obcego nadania – tak komuniści byli postrzegani przez zdrową część społeczeństwa. Nie była państwem suwerennym, lecz podległym Moskwie, ale stopień i zakres tej podległości uległ zmianie. Nadal ginęli ludzie, jednak nie tak masowo jak w czasach stalinowskich. Represje dotykały przeciwników politycznych – ale nie miały charakteru powszechnego terroru. Z państwa totalitarnego stała się państwem autorytarnym.
Naród miał za sobą bolesne doświadczenia Marca 1968 i Grudnia 1970 roku. W lecie 1976 władza zaplanowała drastyczne podwyżki, które były oczywistym znakiem końca gierkowskiej prosperity. Naród w geście niezgody rozpoczął 25 czerwca strajk w 24 województwach, który największy rozmach osiągnął w Radomiu, Ursusie i Płocku. Naprzeciw niezadowolonych ludzi pracy wystąpiły oddziały ZOMO i MO. Z jednej strony padały kamienie, cegły i butelki z benzyną, z drugiej – armatki wodne, gaz łzawiący i pałki. Zginęły dwie osoby, w tym jeden kapłan. Władze ostatecznie wycofały się z podwyżek.
Wszystkie kryzysy PRL-u, wszystkie dramatyczne wydarzenia, które noszą nazwy pisanych wielka literą polskich miesięcy, miały swoje polityczne, ekonomiczne i społeczne przyczyny. Ale fundamentem było to, co dla milionów Polaków najważniejsze, najświętsze: sprawa wiary. Komunizm miał, ma i będzie miał – zawsze i wszędzie – ateistyczne oblicze. Nawet wtedy, gdy przykrywał je milszym, a przecież tak nieszczerym obliczem. W czasie, gdy na ulicach Poznania ginęli niewinni – w Komańczy więziony był prymas Polski. Jego ojcowski głos nie mógł przedostać się do świadomości powszechnej Rodaków – a przecież tego głosu bali się w PZPR bardziej, niż uzbrojonych w transparenty i kamienie robotników.
Kiedy 20 lat później przygotowywano podwyżkę cen, zawczasu próbowano „kupić” przychylność Episkopatu wydając zgodę na budowę w Polsce 30 nowych kościołów (przy realnym, zgłoszonym zapotrzebowaniu na 263 świątynie). Równocześnie starano się skłócić wewnętrznie – na szczęście nieskutecznie – polskie duchowieństwo, oskarżając o najgorsze intencje i ciągły atak na władzę ludową prymasa Stefana Wyszyńskiego, kardynała Karola Wojtyłę i biskupa Ignacego Tokarczuka.
Przez cały czas istnienia Polski Ludowej ci, którzy dzierżyli władzę, którzy strzelali do robotników, aresztowali protestujących, bili w ramach „ścieżek zdrowia” i deptali wszelkie odruchy wolności – robili wszystko, aby pozbawić ludzi Chrystusa i Maryi. Wszystko to było podszyte ideologicznym uporem, ale też histerycznym lękiem.
Minęły cztery lata. Nadszedł Sierpień 1980 – kolejny miesiąc, pisany wielką literą. Na fali ważnych wydarzeń powołany został komitet, odpowiedzialny za powstanie pomnika Poznańskiego Czerwca. Tak, by pamięć o 56 roku miała swoje miejsce w publicznej przestrzeni. Dla twórców monumentu kluczowe były dwa symbole: Krzyż i orzeł, te dwa znaki wartości, które kazały ludziom wychodzić na ulicę i dla dobra wyższego narażać życie, zdrowie i spokój.
Pomnik powstał.
Ofiary doczekały się tego, co im się należy. Oprawców osądzi Bóg i historia. Polska droga do wolności jeszcze nie była zakończona. Ale mieszkańcom stolicy Wielkopolski i wszystkim Polakom łatwiej było przejść przez kolejne zrywy nadziei i beznadzieje prześladowań – bo mogli zwrócić wzrok na Poznańskie Krzyże i wzywać pomocy Tego, który z wysokości Krzyża zawsze daje siłę walczącym w słusznej sprawie.