Fura kasiory, że każdy dostaje oczu jak Marty Feldman x 2. I za to uwielbiam ekipę Donalda Tuska, bo gdy mówili, że pieniądze z KPO przelane zostaną do Polski dopiero wówczas, gdy pogonimy pisorów – to słowa dotrzymali. Kasa poszła, ale na co – pytają piosry i zaraz (a to szelmy) odpowiadają: „Dla nowej usługi.” „Mobilne Miasteczko Barbecue – Zdrowy Wymiar Grillowania w Technologii Powolnego Wędzenia Bez Względu na Pogodę”. „Inwestycje w zakup bezemisyjnych jachtów żaglowych celem wprowadzenia nowych usług w firmie A.” „Wdrożenie usług w postaci pola namiotowego”. „Rozszerzenie usług o świeże, odżywcze piwo bezalkoholowe o szczególnych walorach smakowych”. „Zwiększenie odporności i dywersyfikacja działalności firmy. A na sytuacje kryzysowe poprzez uruchomienie wielopoziomowych kursów brydża sportowego w modelu e-learning od podstaw, opartych o innowacyjną metodę szkolenia, realizowanych i udostępnianych za pomocą interaktywnej platformy on-line”. „Dywersyfikacja usług poprzez stworzenie Muzeum Ziemniaka”. „Rozszerzenie działalności pubu z bilardem poprzez rozwój oferty gastronomicznej o śniadania, pizzę i dania cateringowe w mieście E.” „Rozszerzenie działalności poprzez wprowadzenie usługi realizacji kursów sztuk walki w Hotelu F.” W innym przypadku pizzeria wnioskowała o rozszerzenie usług o solarium. Lokal z kebabem ze Świętokrzyskiego dostał z kolei grant na organizację zajęć sportowych, co ma – zdaniem przedsiębiorcy – zwiększyć jego odporność na sytuacje kryzysowe.
Kochani, to co pisowcy widzą jako słabość, my postępowa część naszego społeczeństwa (nie żaden tam naród) postrzegamy jako wyjątkową zdolność do asymilacji w gwałtownie zmienianych się warunkach. A takie właśnie nastąpiły. Wóz strażacki, to – za przeproszeniem – każdy głupek kupi (właściwe to on go nie kupił, a tylko kluczyki wręczył) i pstryknie sobie focię z uchachanymi od ucha do ucha strażakami. I co nam ten wóz strażacki „mówi”? Że bieda, że piniendzy (prawa autorskie Jan Vincent Rostowski) nie ma i nie będzie i żeby uważać z ogniem, bo jak się zajara, to nie ma czym dojechać. Nic odkrywczego ani to oryginalne, ani to postępowe, a twórcze, to już w ogóle. Kole tylko w oczy, że w tym polskim grajdole, to ino bida z nędzą, niewysłowione ubóstwo, powszechny niedostatek i utrapienie. Nic więc dziwnego, że nasza dzielna prokuratura ściga takie działania, bo przecież nie po to wkroczyliśmy na drogę galopującego postępu, by nam jakiś pisor wchodził w kadr i brał elektorat na lep.
Ale „Mobilne Miasteczko Barbecue – Zdrowy Wymiar Grillowania w Technologii Powolnego Wędzenia Bez Względu na Pogodę” to jest dopiero CÓŚ! To wszystko należy wymyśleć od podstaw! Począwszy od długiej i skomplikowanej nawy projektu, a skończywszy na zrozumieniu tego, co tam jest „zaszyte”, a czego (widocznie) musi nie wiedzieć osoba – od wielu lat – wędząca. Znam człowieka wędzącego, który po przeczytaniu – przeze mnie tytułu projektu – zapytał krótko i zwięźle: dlaczego przyjechałem do niego pijany? Kiedy mu już wytłumaczyłem, że to nie ja, a tak rozdysponowano środki z KPO odparł, że ktoś widocznie uciekł z domu wariatów. Aha i nie ma możliwości wędzić spożywając „świeże, odżywcze piwo bezalkoholowe o szczególnych walorach smakowych”.
To się nie może utrzymać na powierzchni, to musi utonąć!