Wszystko zaczęło się od chleba. A właściwie nie od chleba – lecz od mięsa. Albo raczej – nie tyle od mięsa, co od wolności. Bo tam, gdzie gospodarka pod nieudolnymi rządami wali się na łeb na szyję – tam prędzej czy później nieudolna władza będzie odbierać wolność tym, którzy nie godzą się na ograniczenie chleba. Czyli mięsa. I wolności – razem wziętych. 45 lat temu Polska stała się areną wydarzeń, które przeszły do historii pod nazwą „Sierpień ‘80”.
Fenomen polskiej, powojennej historii: miesiące pisane wielkimi literami. Czyli kalendarz wydarzeń z powtarzającym się w różnych odsłonach scenariuszem. Z jednej strony umęczony naród, dźwigający ciężar utrzymania absurdalnej gospodarki, narastająca niezgoda na społeczną nierówność i polityczne zniewolenie. Z drugiej strony – karierowicze i zdrajcy, czyli komuniści na smyczy moskiewskich mocodawców, próbujący gasić pożar szklanką wody. Nie inaczej było latem 1980 roku. Buta władzy objawiała się na tysiące sposobów. Jednym z nich była dezinformacja – strajki nazywano „przerwami w pracy” i próbowano ukryć informacje o ich skali. Ale Polacy wiedzieli. Wolna Europa grzmiała. A poczta pantoflowa rozgrzana była do czerwoności. Fala strajków rozlewała się po całej Polsce. Ekipa Gierka rzucała ochłapy zakładom pracy, a on sam nie wierzył, że stanie się coś ważnego – i pojechał na Krym. W celach urlopowych.
Ale Polska nie była już taka sama jak wtedy, kiedy brutalnie tłumiono robotnicze protesty. Była inna, Polacy byli inni – używając sformułowania Andrzeja Paczkowskiego „klękając przed papieżem, zarazem wstawali z kolan”. Wizyta Ojca Świętego w 1979 roku rozbudziła żar – i polityczne nadzieje. Kończyła się pewna epoka. Nadchodziło nowe.
Kluczową datą okazał się 14 sierpnia. Strajk, który wybuchł w Stoczni Gdańskiej im. Lenina, okazał się najważniejszym w powojennej historii naszego kraju. Wypadki nabierały tempa.
Wielu z naszych Czytelników pamięta zapewne tamte dni i tamte emocje. Propagandowe kłamstwa sączące się z mediów, entuzjazm zwykłych ludzi, zmieszany z odrobiną lęku. I świadomość, że nie można się ugiąć, zdradzić. Mamy zdjęcia, relacje świadków, nazwiska Bohaterów, jak Anna Walentynowicz, zwolniona z pracy za działalność opozycyjną, w której obronie masowo protestowali stoczniowcy, a która swą nieugięta postawą nie dopuściła do przerwania strajku – i zdławienia w zarodku tego zrywu, który doprowadził do powstania NSZZ „Solidarność”. I mamy też niestety ciemne karty historii, które w świetle ujawnionych przez historyków dokumentów nie pozostawiają złudzeń, kim był Lech Wałęsa. Zwolniony w 1976 roku z pracy w stoczni z powodu zerwania kontaktów z bezpieką (!), w owym dniu, 14 sierpnia, zjawił się na jej terenie, przeskakując mur, wysoki na 3,5 m. Dwa dni później ogłosił publicznie zakończenie strajku, na co usłyszał krzyki protestujących: „Wszystkich nas sprzedałeś! Obroniłeś tylko siebie, twoją podwyżkę 1500 zł! (…) Teraz wszystkie małe zakłady jak pluskwy wyduszą”.
Ale nie wydusili. Strajku nie złamano. Wałęsa i jego niejasna postać nie miała monopolu na Polskę, na strajk, na polską duszę. Protest był kontynuowany. Powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, który opracował 21 postulatów. Inne zakłady robiły to samo. Wałęsa dalej liczył się w grze, choć ci, którzy byli blisko, wiedzą dużo. Za dużo – by wierzyć, że jest prawdziwym bohaterem.
31 sierpnia w Gdańsku podpisane zostały porozumienia. Powstała „Solidarność” – Niezależny Samorządny Związek Zawodowy zarejestrowano ostatecznie 10 listopada 1980 roku.
Odpowiedź na tytułowe pytanie nie mieści się w granicach tego artykułu. Odpowiedź na pytanie, kto był bohaterem – to nazwiska 10 milionów Polaków, którzy powiedzieli „tak!” rodzącej się Solidarności. I nazwisko Stefana Wyszyńskiego, który w kazaniu z Jasnej Góry z 26 sierpnia, czyli NMP Częstochowskiej, przypominał o tym, czym jest odpowiedzialność za Naród. I nazwisko Polaka w bieli, który z Watykanu szturmował Niebo w intencji ukochanej Ojczyzny. I Jerzego Popiełuszki – który wtedy, po strajku w Hucie Warszawa, stał się kapelanem „Solidarności”, by za cztery lata zastać męczennikiem.
Mamy swoich bohaterów tamtych dni i naszej narodowej drogi do wolności. Prawdziwych. Innych nam nie trzeba.
Artykuł ukazał się na łamach miesiecznika „Nasze Słowo”