Osiemnaste słowo w historii świata – Bitwa Warszawska 1920

    Date:

    Pióro szeptem dyktuje, co papier ma zapamiętać. Wytrwale, jak karabin, stuka maszyna. Tylko komu to potrzebne – czy tym, którzy zginęli? Tym, co przeżyli? A może nam, współczesnym, tamto słowo – po 105 latach – jest potrzebne, konieczne, niezbędne…?

    Wojna polsko – bolszewicka z lat 1919 – 1921 i rozegrana w jej czasie decydująca Bitwa Warszawska była jednym z ważniejszych momentów w historii świata. Nikt nie kwestionuje tego, że dzieje Polski i Europy potoczyłyby się inaczej, gdyby nie „armia, rząd i naród”, jak pisał komentator tamtych wydarzeń, Adam Grzymała – Siedlecki. Inaczej, gorzej, potwornie, niewyobrażalnie, tragicznie… Dlatego temat jest i będzie obecny w zmaganiach archiwistów, staraniach historyków i świadomości Narodu (nie wierzę, by jego zdrowa i normalna większość kiedykolwiek dała się namówić na wywrotkę wartości i re-interpretację wojny i bitwy z bolszewicką zarazą). My, na łamach portalu, publikowaliśmy rok temu historyczny szkic wydarzeń.

    Bitewny kurz opada na twarze tych, którzy w rękach dzierżą karabiny. Ale niesie się też dalej – hen, poza granice przestrzeni i bramy czasu. I osiada najobficiej między stronicami książek – bo nikt i nic nie odda nam tak dobrze emocji tamtych dni, minionych lat, zamierzchłych wydarzeń – jak słowo wówczas pisane.

    To słowo nie uwodzi, nie kokietuje, ani się przymila. Nie relatywizuje wartości. Czy szepta, czy krzyczy, czy informuje – jest spójne. A nas, XXI-wiecznych zadziwia – i zawstydza.

    „Żołnierzom naszym, którzy dotąd podtrzymują ociekającymi krwią barami zagrożone zręby, musimy dodać ducha. […] Na front!” – grzmi 15 lipca 1920 roku Komisja Mobilizacyjna związków artystycznych i literackich.

    „I wy nas chcecie uczyć swobody – / Wy, nie mogący żyć bez tyrana…?” – retorycznie pyta ogłupiałych komunistów Benedykt Hertz.

    „Krew polska nie płynęła w ich żyłach. Ci rodacy, dla poparcia swej władzy przyprowadzili na nasze pola, na nędzne miasteczka, na dwory i chałupy posiedzicieli, na miasta przywalone brudem i zdruzgotane tyloletnią wojną – obcą armię, masę, złożoną z ludzi ciemnych, zgłodniałych, żądnych obłowienia się i sołdackiej rozpusty.” – donosi nasze narodowe sumienie, czyli Stefan Żeromski, w znakomitym dziele Na probostwie w Wyszkowie.

    Literatura ówczesna i wszelkiego rodzaju piśmiennictwo mówią o dwóch fenomenach: ekstremalnie wysokim morale polskiego żołnierza i poparciu chłopa, któremu bliżej było do narodowych i religijnych ideałów Polaka – katolika, niż ideologicznych mrzonek bolszewika.

    „W czasie mojej podróży na front ani razu nie miałem potrzeby krzepienia żołnierzy na duchu, a owszem, sam byłem wciąż krzepiony, a nawet zawstydzany, znalazłszy się w atmosferze takiego animuszu i rozmachu wojennego, jaki panuje dziś w wojsku polskim” – to Karol Irzykowski.

    „Chłop nasz jest czcicielem rzeczywistości (…), jest przepaść między tą twarzą chłopa [polskiego] a bezkształtną fizjognomią Moskala, (…) [chłopscy] czciciele rzeczywistości wyznają jednak wiernie tę wiarę Krzyża, która nie jest z tego świata” – komentuje na bieżąco Izabela Lutosławska.

    Wojna, zawsze i wszędzie, niesie śmierć i zniszczenie. Jest stratą. Nawet, jeśli przynosi zysk. Mordowani przez bolszewików jak zwierzęta, z rytualnym okrucieństwem – żołnierze i cywile z 1920 roku pozostaną żywym symbolem ofiary. Zbiór opowiadań Eugeniusza Małaczewskiego „Koń na wzgórzu” jest dla czytelników o mocnych nerwach. Ale im więcej zła – tym większa tęsknota za dobrem. Narrator tego utworu wypowiada zdanie, po które sięgnie potem Prymas Tysiąclecia:

    „Kto umie leżeć duchowo krzyżem na świętej ziemi polskiej i obejmując ją miłośnie, słucha, co się w niej dzieje – ten usłyszy jakoby niezliczone mnóstwo odmiennie tętniących serc. To my: w nadziei zakonspirowani, legitymujący się wiarą, zbrojni Miłością”.

    Zmagania Polaków w już wolnej Polsce budzą skojarzenia z romantyczną tradycją i muszą prowadzić do konfrontacji z potężnym dorobkiem literackim i ogólnie artystycznym poprzednich pokoleń. Melchior Wańkowicz pisze Ogniem i mieczem. Natomiast nie bylibyśmy Polakami, gdybyśmy każdy temat, każde wydarzenie i całą otaczającą nas rzeczywistość nie poddali pod sąd i osąd prywatny i publiczny. I tak oto pojawia się pozycja Janusza Meissnera Eskadra – którą powinniśmy czytać dziś, obowiązkowo. Bo pokazuje jak rozwarstwione jest społeczeństwo polskie, które nawet wobec zbliżającej się zagłady gotowe jest mędrkować i kwestionować zdolności i prawo Polaków do niepodległości.

    Kolejny pisarz, Wacław Sieroszewski wydaje Bolszewików. Tu zderzenie światów przybiera jeszcze brutalniejszą postać. Uwodziciele i ci, którzy dali się uwieść ideologii – stają oko w oko ze swymi ofiarami. Przemoc jest nie tylko narzędziem, ale celem i sensem istnienia bolszewików – a oni sami pokazują swoje żydowskie oblicze i otwarcie pragną zadawać cierpienia „przeklętym gojom”. Można odnieść wrażenie, że piekło otworzyło podwoje i sam szatan wskoczył w bieg historii…

    Pióro skrzypi, stuka maszyna… To Stanisław Rembek pisze swoje powieści. Już same losy genialnego autora Nagana i W polu  – przy których Na Zachodzie bez zmian Remarque wypada nudno i blado – to ostrzeżenie dla tych, którzy wierzą w komunizm z ludzką twarzą i demokratyczny potencjał lewicy. Uznany za winnym największej zbrodni wszechczasów, „antyradzieckości”, życie spędził w zamkniętym trójkącie, między aresztowaniami, domem wariatów a wrogością i milczeniem wydawców i kolegów po piórze. Taki los tych – którzy znają i ujawniają prawdę. A jaka była ta prawda? Przerażająca. Prawda o wojnie musi być przerażająca. I choć nie cofa się przed opisem psychicznych stanów krańcowych polskiego żołnierza, postaw od heroizmu po odrażające zezwierzęcenie – ostatecznie w usta jednego z bohaterów wkłada słowa: „Chwyciło go zdumienie nad tą niespotykaną nigdzie prężnością polskiej rasy, nie znoszącej karności, ale też zawsze powracającej do swych znaków; nienawidzącej wszelkiej władzy, ale też nigdy nie hołdującej obcej przemocy”. A sam Rembek wypowiada znamienne słowa: „[…] osobiście nigdy nie stwierdziłem u ludzi biorących udział w wojnie ani «zdziczenia», ani też zatraty zasad etycznych.[…] Nie rozczarował mnie też bynajmniej «brudny realizm wojny», owszem, urzekła mnie raczej jej żelazna konsekwencja, stała gotowość poświęcenia swego życia dla «swoich», a przede wszystkim brak miejsca na jakąkolwiek blagę, na jakikolwiek kabotynizm i niezmiernie mało miejsca właśnie na podłość”

    I ostatnie już słowo napisane przez kogoś, kto jak Rembek wojnę przeżył i widział na własne oczy. Józefa Mackiewicza. Ten obdarował nas – w powieści Lewa wolna – nie tylko zapisem kronikarskim wydarzeń, ale czymś bezcennym: dyskursem o tym, jak głęboko sięgają macki czystego zła, jakim jest bolszewizm, i jaki błąd popełnili ci, którzy ciesząc się ze zwycięstwa na przedpolach Warszawy w sierpniu 1920 roku nie doprowadzili sprawy do końca, czyli nie zdusili tego zła – do końca, do głębi, na zawsze. Cóż, Mackiewicz pisząc był bogatszy o doświadczenie następnych lat. I my bogatsi jesteśmy – tylko czy potrafimy z tego bogactwa korzystać?

    Jest rok 1931. Lord D’Abernon pisze: „Nie ulega żadnej wątpliwości, że bitwa pod Warszawą w 1920 roku posiada wiele tych cech, które są konieczne, jeżeli pewne wydarzenia mają mieć wszechświatowe znaczenie. Walczące ze sobą cywilizacje były do gruntu odmienne, cele i metody przeciwników najostrzej sprzeczne ze sobą, nie była to więc waśń pokrewnych sobie plemion, lecz raczej zbrojne zmaganie się dwóch zasadniczo rozbieżnych światopoglądów”. To autor tych słów nazwał tamto starcie osiemnastą bitwą w dziejach świata.

    Wojna sprzed ponad wieku była nie tylko zderzeniem dwóch armii. Była zderzeniem cywilizacji życia – z cywilizacją śmierci. Kultury wyrosłej wokół Krzyża – z kulturą zmontowaną wokół czerwonej gwiazdy. Tam walczyli nie tylko żołnierze. I nie tylko na śmierć i życie. Tam walczono o to, w co będą wierzyć następne pokolenia, przed czym i przed kim będą klękać. Tam nie tylko tracono życie. Tracono i zyskiwano też wieczność. Ta wojna miała się skończyć – wszak Władysław Broniewski ogłosił w dniu 26 VIII 1920 roku „finis bolszewiae”. Przedwcześnie. „Pokonawszy bolszewizm na polu bitwy, należy go pokonać w sednie jego idei” – zauważył Stefan Żeromski.

    Jak myślisz, drogi Czytelniku, czy się udało? Pokonaliśmy bolszewizm? Możemy ogłosić zwycięstwo?

    W artykule korzystałam z pracy Macieja Urbanowskiego, wykładowcy Instytutu Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego „Ośrodek Myśli politycznej Sierpień 1920”.

    Karolina Maria Paprocka
    Karolina Maria Paprocka
    karolinamariapaprocka@merkuriusz24.pl

    Wesprzyj autora!

    Jeśli doceniasz pracę autora i chcesz go wesprzeć, możesz wpłacić symbolicznego grosika na jego dalszą twórczość. Każda pomoc ma znaczenie i motywuje do tworzenia kolejnych wartościowych treści. Dziękujemy za wsparcie!

    Subskrybuj

    spot_imgspot_img

    Popularne

    Więcej w temacie
    Powiązane tematy

    Noc odarta ze świtu – 1 IX 1939

    1 IX 1939 - Świt, który wszystko zmienił. Chwile, które miały pachnieć wrześniem, nagle stały się inne. Nadzieja zderzyła się z czymś, co nie miało prawa nadejść tak szybko.

    Zwycięstwo nad Niemnem. Kalkulacje Lenina*

    We wrześniu 1920 r. Polacy odnieśli decydujące zwycięstwo nad bolszewikami w bitwie nad Niemnem. Triumf Piłsudskiego przesądził los wojny, lecz został przyćmiony przez „cud nad Wisłą”.

    Doktor Śmierć z NKWD: człowiek, o którym milczy historia*

    Historia kryje postać, której okrucieństwo porównuje się z największymi zbrodniarzami XX wieku. Kim był lekarz, który zabijał w imię tajemnicy państwowej?

    55 rocznica śmierci Pawła Jasienicy. Życiorys z historią w tle

    Żołnierz Łupaszki, więzień stalinowski, wróg ludu i mistrz opowieści o Polsce – 55 lat temu zmarł Paweł Jasienica, który historię zamieniał w literaturę, a literaturę w broń przeciw kłamstwu.