Wokół las. Potężne, wręcz monumentalne drzewa. Czy stały tu, gdy to się działo? Czy w ich szumie jest dalekie echo płaczu, krzyku, jęku – i ciszy, która po nich nastała?
W środku łąka. Soczysta, zadbana trawa, gdzieniegdzie drobne, polne kwiaty. Same wyrosły – czy zasiała je ludzka ręka? Bo przecież sieje się i sadzi rośliny na grobach bliskich…
Droga. Ubita ziemia, w nią „wbite” kamienie. Regularnie, w równych odstępach. Kamienie szarawe, niepozorne, starte pod stopami tych, którzy tędy przeszli.
Aż dochodzi się do betonowej płaszczyzny, z której ostro w niebo wystrzelają głazy. Każdy z nazwą jakiejś miejscowości: stamtąd przyjechali… przywieźli ich. Kobiety, dzieci, mężczyzn, młodych, starych – na śmierć. „Nigdy więcej” – prosi, ostrzega i błaga napis.
A tam, gdzie – wydaje się – jest sam środek tego miejsca – potężne, olbrzymie bloki tworzą obelisk. Na szczycie płaskorzeźba: twarze, dłonie. Rozpacz. Ból. Strach.
To Pomnik Pamięci Ofiar i Zagłady w Treblince – przestrzeń pęknięta na 800 tys. kawałków. Tyle, ile Niemcy zdołali zabić ludzi w trakcie istnienia tej fabryki śmierci. Konkurs na projekt pomnika wygrał w 1954 r. 3-osobowy zespół w składzie Duszeńko, Haupt i Strynkiewicz. Pierwszy z nich jest jednym z Patronów bieżącego roku. Sejm RP podjął taką decyzję w związku z przypadającym w kwietniu 2025 r. stuleciem urodzin genialnego polskiego rzeźbiarza.
Franciszek Duszeńko pochodził z Gródka Jagiellońskiego w okolicach Lwowa. W czasie wojny studiował potajemnie na uczelni, którą okupant zdegradował do poziomu szkoły zawodowej. Wstąpił do AK, gdzie używał pseudonimu „Gustaw”. Znaczące, że tym imieniem zwracali się do niego bliscy do końca życia. Był więźniem obozu Gross-Rosen i Sachsenhausen – Oranienburg. Po wojnie chciał jechać do Lwowa, ale powiedziano mu, że tam już nie Polska. Rodziców swoich – dzięki Bogu – odszukał. Odszukał też swego nauczyciela, Mariana Wnuka, któremu zawdzięczał to, że zdecydował się na rzeźbę a nie malarstwo. I tak oto Franciszek Duszeńko znalazł się w Trójmieście. Jego powojenne życie to gdańska uczelnia, Wydział Rzeźby i praca pedagogiczna. Pedagogiem był ponoć znakomitym, szanowanym, a swoich studentów zachęcał do odwagi i poszukiwań. I pozwalał im na wiele, nawet na niedokańczanie prac. Ale oczywiście to, co zdecydowało o jego miejscu w panteonie Wielkich Polaków, to genialne dzieła – monumentalne układy krajobrazu z pomnikami, jak w Treblince, czy Pomnik Bohaterów Westerplatte w Gdańsku, również całe fragmenty odbudowanych po wojennych zniszczeniach miast, pojedyncze pomniki, jak ten poświęcony Marii Konopnickiej w Gdańsku, medale, a w latach późniejszych – rzeźby o tematyce sakralnej. Czy w ten sposób przygotowywał się na dwa najtrudniejsze wydarzenia – śmierć jedynego syna w 2000 roku i swoją własną, osiem lat później? Tego nie wiemy. Ale mamy rzeźby Duszeńki, w które możemy się zapatrzeć – i szukać odpowiedzi na własne pytania, bez pewności, że je znajdziemy.
Wnętrze przypomina koszmarny schron. Olbrzymi, betonowy, nieprzyjazny. Ale okien jest dużo, i do środka wpada światło. Wzrok biegnie po jasnych, surowych ścianach. Jest jedno miejsce, na którym może się zatrzymać: ciemna, gigantyczna figura. Wisi nad ołtarzem. Unosi się jakby w powietrzu – ale to złudzenie. Z tyłu jest cienki, lecz mocny wspornik.
Figura odlana jest z brązu. Ma w sobie swoiste ciepło. Ciało kościste, kończyny i palce za długie, jakby dalekie wspomnienie gotyku. Czy nosi w sobie cały ból i strach XX wieku? Biodra przepasane, klatka piersiowa rozdzierająco naga. Ręce rozłożone, jak na krzyżu. Stopy przebite, bezładne. Twarz nieproporcjonalnie spokojna. Kto w ciszy i skupieniu będzie patrzył w przymknięte powieki – może usłyszy, zobaczy, może zrozumie…