Hammurabi, władca Babilonu, w XVIII wieku p.n.e ogłosił kodeks. Dużo w nim praw, przepisów wyglądających jak instrukcje programu – jeżeli ktoś zrobił (coś) komuś, to (coś) go za to spotka. Z reguły za (coś) przestępstwa, wykroczenia, przekręty, krzywdy… były kary śmierci albo grzywny (zależnie od tego, kto komu…). Prawo karze, ale i dyscyplinuje. Wykute w kamieniu, publicznie dostępne i obowiązujące wszystkich, wszędzie i zawsze. Dura lex sed lex.
Minęło prawie 4000 lat, czy coś się zmieniło? Nic!!! Poza tym, że przestano szafować karą śmierci, zmienił się „cennik kar”, a niektóre „zbrodnie” przestały być w ogóle penalizowanie. Ludzie szybko doszli do skanonizowania reguł, a później szlifowali szczegóły. Narodziła się nowa warstwa ludzi, kasta „informatyków społecznych”, programistów wyspecjalizowanych w kazuistyce – czyli prawników. Ewolucja kulturowa dotyczyła głównie źródeł prawomocności – tradycji, woli króla, woli niebios, woli ludu… Grecy i Rzymianie dopracowali kompleksowo szczegóły systemu naszej cywilizacji.
Ale w Kodeksie Hamurabiego jest jedno wyjątkowe „prawo” – dotyczące oskarżenia o czary. Jeśli ktoś oskarży kogoś o czary, a nie potrafi tego dowieść, oskarżony zostanie poddany „próbie rzeki”. Jeśli nie przepłynie Eufratu (utopi się), to znaczy, że jest winny i jego majątek przejmie oskarżyciel, a jeśli przepłynie, to znaczy że jest niewinny i śmierć poniesie oskarżyciel, a jego majątek przejmie niesłusznie oskarżony. Sprawiedliwe rozwiązanie? W końcu o tym, czy ktoś jest winny czy niewinny decyduje rzeka. A czy „Bóg rzeki” może nas oszukać, zwodzić, wydawać niesprawiedliwe wyroki? A kto to wie, jak to można sprawdzić. Ta „metoda” odrodziła się w czasach „polowania na czarownice”, ale została porzucona. Dlaczego? Nietrudno zauważyć, że „test rzeki” lub inny sposób mechanicznego (naturalnego) rozstrzygania o winie i niewinności jest grą hazardową. To czy ktoś przepłynie rzekę jest kwestią „losu” i „okoliczności” – umiejętności pływania, kondycji fizycznej oskarżonego, wzburzenia rzeki. A oskarżanie starych i bogatych przez biednych, którzy nie mają nic do stracenia poza marnym życiem, stwarza pokusę hazardu, ryzyka utraty życia za perspektywę przejęcia czyjegoś majątku (czyjąś krzywdą). W końcu niewinny może się utopić.
Prawo i sprawiedliwość nie może być „grą hazardową”. Nie ma żadnej efektywnej „próby” (detektora niewinności), więc… darujmy sobie oskarżenia o czary. Jeśli mamy wydawać sprawiedliwe wyroki, to dbajmy o tradycję, czytelną i jawną publicznie procedurę. Trzymajmy się kodeksów. „Prawnicy” – od czasów Hammurabiego – nadal są „programistami”. Są niezbędni, ale mogą – pozbawieni kontroli społecznej, stając się samokontrolującą się „nadzwyczajną kastą” – spieprzyć każdy program i zawiesić system. W końcu ktoś musi wyznaczać specyfikację programu. A społeczeństwo nie jest maszyną Turinga.
PS. Nie są to słowa skierowane przeciw „prawnikom”. Przez wiele lat prowadziłem wykłady i seminaria z socjologii na prawie na Uniwersytecie w Białymstoku i na matematyce na Uniwersytecie Warszawskim. Fantastyczne doświadczenia. To są dwie bardzo podobne umysłowo grupy, łączy je ogólne pojęcie „normatywności” i dążenie do osiągnięcia dwóch nie dających się jednocześnie spełnić ideałów – uzyskania zupełności (completness) i niesprzeczności (consistency) systemu. A problem polega właśnie na tym, że nie istnieje uniwersalna metoda rozstrzygania – algorytm (decidability). To jest sens tw. Godla.
Mój problem z dzisiejszą władzą polega na tym że tacy „prawnicy” jak Giertych i „domorośli statystycy” przynoszą hańbę dla środowisk prawniczych i socjologicznych stwarzając ryzyko, że dla własnych korzyści pociągną nas za sobą w przepaść anarchii, w której rządzi nie racjonalność, a głupota i przemoc. To już nie jest spór o wartości polityczne, ale kwestia … życia. I sprawiedliwości… Gra musi być fair.