Wyobraź sobie scenę: siedzę na kanapie, herbatka paruje w dłoni, koc otula nogi, kot chrapie obok. Nagle orientuję się, że światło w kuchni nadal się świeci. Włącza mi się tryb „człowiek nowoczesny”: „Hej Siri, wyłącz światło w kuchni!” – mówię dumnie, nie ruszając się nawet o centymetr. Wygodne? Owszem. Przerażające? Trochę też.
Inteligentne domy – te pełne czujników, aplikacji i asystentów głosowych – miały uczynić nasze życie łatwiejszym. I to się udało. Lodówki przypominają o zakupach, roboty sprzątają, a rolety same wiedzą, kiedy mają się zasłonić. To nie przyszłość – to teraźniejszość, która wygląda jak science fiction sprzed dekady. Ale warto zadać pytanie: czy my jeszcze panujemy nad technologią, czy już technologia zarządza nami?
Znam osobę, która mówi „Alexa, zgaś światło” z odległości… metra od włącznika. I nie – nie dlatego, że nie może wstać. Po prostu nie musi. A skoro nie musi, to po co miałaby? Zaczyna się niewinnie – „zdalne sterowanie wygodą”. Ale potem pojawia się więcej: automatyczne karmienie psa, zdalne podlewanie roślin, a nawet lodówka, która sama zamawia mleko. I tak oto stajemy się zarządcami domu, który sam robi wszystko – pod warunkiem, że nie padnie Wi-Fi.
Według raportu firmy Statista w 2024 roku na świecie będzie ponad 400 milionów gospodarstw domowych korzystających z systemów smart home. Rośnie rynek, rośnie komfort, ale też – rośnie nasza zależność. Gdy pada zasilanie, jesteśmy jak dzieci we mgle. „Jak to, nie otworzę drzwi bez aplikacji?”, „Dlaczego odkurzacz nie wystartował, skoro go zaplanowałem?”, „Gdzie są moje klucze?! A, zapomniałem, mam tylko kod na smartfonie… który się rozładował”.
Jesteśmy coraz bardziej przywiązani do urządzeń, które nas „wyręczają”, aż w końcu… nie wiemy już, jak coś zrobić bez nich. Kiedyś potrafiłem zasłonić rolety ręką. Dziś najpierw sprawdzam, czy mogę to zrobić aplikacją, a dopiero potem – z niechęcią – ruszam z fotela. Komfort zamienia się w bierność.
Jest w tym wszystkim coś zabawnego. Nazywamy te rozwiązania „inteligentnymi”, choć to my stajemy się coraz mniej zaradni. Przypomina to trochę sytuację z kalkulatorem: miał pomagać liczyć szybciej, a dziś dorosły człowiek boi się mnożenia 17×23 bez wspomagania. Technologia rozwiązuje problemy, które wcześniej nie istniały – a my jesteśmy z tego zadowoleni.
Smart home uczy nas nowego rodzaju lenistwa. To już nie zwykłe „nie chce mi się” – to „technologia zrobi to za mnie”. Ale jeśli wszystko robi się samo, to czy coś jeszcze naprawdę „robimy”?
Gdzie jest granica?
Nie chodzi o to, by teraz wyrzucać asystenta głosowego przez okno i przysięgać, że od jutra gasimy światła tylko ręcznie. Technologia to potężne narzędzie – kiedy korzystamy z niej świadomie. Problem zaczyna się wtedy, gdy przestajemy zadawać pytania i traktujemy wygodę jako cel sam w sobie.
Czy chcemy wychować pokolenie, które nie potrafi włączyć czajnika bez apki? Czy chcemy być ludźmi, którzy mają inteligentne domy, ale sami nie wiedzą, gdzie jest wyłącznik korków? Granica między wygodą a bezradnością może być cienka – i łatwo ją przeoczyć.
Na koniec – z przymrużeniem oka
Może kiedyś nadejdzie dzień, gdy lodówka będzie robiła zakupy, zmywarka będzie recytować poezję, a rolety – doradzały w sprawach sercowych. A my? Będziemy leżeć na kanapie, zadowoleni, że nie musimy już robić nic. Tylko… co wtedy zostanie z człowieka?
Może więc czasem warto wstać, podejść do włącznika i… samodzielnie zgasić to światło. Nie dlatego, że musimy – ale dlatego, że jeszcze potrafimy.