XVII wiek zapisał się w historii Rzeczypospolitej jako ostatni wiek jej potęgi i zarazem jako wiek wojen. Wojny te, wyłączając interwencję w Rosji z 1609 roku, nie miały charakteru napastniczego, lecz obronny. Pierwszym dekonstruktorem sarmackiego imperium – specyficznego imperium opartego o zasadę wolności – będzie Szwecja. Państwo to osiągnęło w XVII wieku potęgę nienotowaną wcześniej w jego dziejach. Dążenia Szwecji do opanowania wybrzeży południowego Bałtyku zderzały jej interesy z interesami Rzeczypospolitej, której pozycja po zhołdowaniu Prus (1525) i Inflant (1561) znacznie się wzmocniła. Obszarem spornym były wspomniane Inflanty. Po I wojnie północnej z lat 1563-1570 Rzeczpospolita, walcząca przeciw Moskwie w zmiennym sojuszu najpierw z Danią, potem ze Szwecją, zatrzymała większość Inflant (dzisiejsza Łotwa), a zdobyczą szwedzką stała się Estonia. Objęcie polskiego tronu elekcyjnego w 1587 roku przez pochodzącego ze Szwecji Zygmunta III Wazę, od 1592 także dziedzicznego króla własnego kraju, mogło załagodzić spór. Nabrał on jednak nowego wymiaru, ze względu na różnice wyznaniowe w obu krajach. Luterańscy szwedzcy poddani obawiali się rekatolicyzacji, więc zdetronizowali swego gorliwie katolickiego monarchę w 1599 roku.
Z kolei Zygmunt, ubiegając się o polski tron, obiecał w pactach conventach inkorporację Estonii, formalnie dokonaną w 1600 roku, kiedy nie miał już nic do stracenia. Akt ten rozpoczął wojnę, w której liczniejsze szwedzkie wojska (10 tys. przeciw 2,4 tys.) zajęły Inflanty aż po Dźwinę. W latach 1601-1602 kontrofensywa przeprowadzona przez wybitnych polskich i litewskich dowódców, hetmanów Jana Zamoyskiego, Krzysztofa Radziwiłła, Stanisława Żółkiewskiego i starostę Jana Karola Chodkiewicza przyniosła zwycięstwa pod Kokenhausen, Rewlem i Białym Kamieniem. Niestety, siły polsko-litewskie liczące na początku tej kampanii 15 tysięcy ludzi, stopniały pod jej koniec do zaledwie 3 tysięcy. Było to skutkiem głodu, chorób, dezercji, strat w walkach, ale przede wszystkim braku pieniędzy, przez co nieopłacani żołnierze odmawiali posłuszeństwa i porzucali służbę. Zjawisko to, będące stałym elementem toczonych w XVII wieku przez Rzeczpospolitą wojen, niweczyło błyskotliwe zwycięstwa odnoszone przez naszych znakomitych dowódców i świetnych żołnierzy. Nierozgromiony do końca nieprzyjaciel odtwarzał siły i – mimo przegranych bitew – wygrywał wojny.
Pod koniec 1602 roku głównym dowódcą wojsk polsko-litewskich w Inflantach został Jan Karol Chodkiewicz. Po zaspokojeniu żądań płacowych żołnierzy własnymi prywatnymi środkami, późniejszy hetman kontynuował działania przeciw Szwedom swymi niewielkimi siłami. Mimo ich szczupłości odniósł zwycięstwo pod Rakvere, zdobył Dorpat i rozbił armię szwedzką pod Białym Kamieniem (1604). Zwycięstwa znowu nie wyzyskano, bo żołnierze, którym nie wypłacono żołdu, odmówili służby i zawiązali konfederację. Tymczasem szwedzki parlament uchwalił podatki na wojsko, co w połączeniu z subsydium od cara Borysa Godunowa pozwoliło stworzyć Karolowi IX Sudermańskiemu nową profesjonalną armię. Siły te liczące ponad 10 tysięcy żołnierzy wyruszyły pod dowództwem króla pod Rygę z zamiarem zdobycia miasta. Wojska Chodkiewicza oceniane na 3,5 tysiąca zagrodziły im drogę pod Kircholmem, gdzie założono obóz. Polacy przeczekali w nim ulewę, która utrudniła nocny marsz Szwedów.
Bitwa rozegrała się 27 września 1605 roku i była pierwszym wielkim zwycięstwem husarii, niezwykłej i niewystępującej nigdzie poza Rzeczpospolitą formacji kawaleryjskiej, odgrywającej na ówczesnym polu bitwy rolę wojsk przełamania. Te elitarne oddziały, używające specjalnie trenowanych koni z tajnych hodowli, szkolonych podobnie jak ich jeźdźcy kilka lat, odegrały zasadniczą rolę w wielkich polskich zwycięstwach tamtego burzliwego stulecia. Niebywała skuteczność husarii w starciu z nieprzyjacielską jazdą czy piechotą (byle nie okopaną) wynikała, prócz znakomitego wyszkolenia, z ciężkiego uzbrojenia. Stanowił je masywny, ale szybki i zwrotny, zżyty z jeźdźcem koń, długa na 4-6 metrów kopia (pusta w środku, więc łatwa w manewrowaniu), długi miecz służący do kłucia, ciężka szabla i dwa pistolety. Rynsztunek dopełniała zbroja płytowa lub łuskowa, szyszak, skóra dzikiego zwierza i słynne skrzydła. Innym istotnym elementem skuteczności była taktyka, którą późniejsze słowa Napoleona (lub von Moltkego) zamykały w formule: „osobno maszerować, razem uderzać”. Husarze na początku szarży galopowali w kilku(nasto)metrowym dystansie od siebie, by w jej końcowej fazie, przy maksymalnym impecie, uderzać jak fala tsunami, w zwartym szyku, kolano w kolano.
Przed bitwą wojsko polskie tradycyjnie uczestniczyło we mszy świętej. Po jej zakończeniu hetman zwrócił się do swych żołnierzy słowami „Tu nie ma żadnej nadziei na ucieczkę (…) z jednej strony zagradza ją wróg, z drugiej Dźwina”. Bitwę trzeba było zatem wygrać. Wojsko polsko-litewskie liczące 3300-3600 ludzi, w tym 2300-2500 jazdy (1900 husarzy), hetman ustawił w płytkim szyku w następujący sposób: na lewym skrzydle, które miało wykonać decydujące uderzenie wzdłuż brzegu Dźwiny, dał 900 husarzy pod dowództwem Tomasza Dąbrowy, na prawym 700 pod dowództwem Jana Piotra Sapiehy, a w centrum piechotę i 300 husarzy dowodzonych przez Wincentego Woynę. Wojska szwedzkie liczące 10 700-11 300 żołnierzy, w tym 2500 jazdy, stało w odległości kilometra, ustawione w szachownicę (piechota/jazda) w dwóch rzutach, zajmując front o szerokości 800 metrów.
Ponieważ Szwedzi stali na wzgórzu, co utrudniłoby polski atak, hetman zlecił swoim wojskom pozorowany odwrót, żeby rozszczelnić ich szyk. Podstęp zadziałał, a Szwedzi zeszli ze wzgórza, ruszając do natarcia. W tym momencie prawe skrzydło Dąbrowy uderzyło na lewe skrzydło Szwedów, których jazda i piechota nie wytrzymały naporu i łamiąc szeregi rozpoczęły już nie odwrót, a paniczną ucieczkę, która skotłowała ich wojska drugiego rzutu. Równocześnie polskie lewe skrzydło Sapiehy wytrzymało napór szwedzkiej jazdy i przeszło do kontrataku. Następnie, korzystając z pomocy odwodów i wojsk z centrum, przysłanych przez hetmana, przebiło się na tyły Szwedów. W ciągu trzech godzin szwedzkie siły zostały kompletnie rozbite, dwóch głównych dowódców, Anders Lennartsson i Fryderyk książę Luneburga, poległo, a król Karol IX wraz ze sztabem uciekł w panice, ratując się przed niewolą jedynie dzięki poświęceniu inflanckiego szlachcica, który oddał mu własnego konia i sam zginął.
Pomimo trzykrotnej przewagi wojska Rzeczypospolitej zmiażdżyły nieprzyjaciela. Szwedzi stracili 6-8 tys. ludzi przy stratach polskich wynoszących 100 zabitych (w tym 13 husarzy) i 200 rannych. Zginęło również 150 koni. Gratulacje dla hetmana Chodkiewicza przysłało wielu możnych tego świata (cesarz, papież, sułtan, perski szach, król Anglii). Niestety, dalszy ciąg tej historii nie jest już tak pomyślny. Pieniędzy na dalszą wojnę zabrakło, wojsko się rozeszło i zawarto ze Szwedami rozejm. Po 16 latach od bitwy pod Kircholmem, w 1621 roku, zajmą definitywnie Inflanty z Rygą, po pięciu latach, w 1626 podejmą próbę opanowania Pomorza, a w 1655 zaleją Rzeczpospolitą potopem. Tak zemściła się niewykorzystana szansa ich ostatecznego rozgromienia.