Mario Draghi, b. premier Włoch i b. szef Europejskiego Banku Centralnego, powiedział w ostatnich dniach, że UE potrzebuje reformy, aby stawić czoła „brutalnemu sygnałowi alarmowemu” Trumpa. UE odgrywa jedynie „marginalną” rolę w pokojowych działaniach Trumpa na Ukrainie, była „obserwatorem” masakry w Strefie Gazy, a Chiny jasno dały do zrozumienia, że nie uważają Europy za równorzędnego partnera.
Draghi, który niedawno przedstawił obszerny raport ukazujący słabości Unii i zarysował katalog działań alarmowych, które mógłby choć spowolnić jej upadek, woła na puszczy. Gdyby – zamiast U. von der Leyen, komicznej kreaturze wykreowanej przez Merkel – to jemu powierzono stery Komisji Europejskiej, byłaby szansa ratować ten projekt. Dzisiaj oglądamy karykaturę Unii, a jej sternicy stają na głowie, aby upadek ten przyspieszyć i co więcej, uczynić go jeszcze bardziej bolesnym.
Można powiedzieć, że solidną ilość węgla do kotła napędzającego silnik upadającej machiny dorzucili: nasz regirungsführer do spółki z mężem znanej amerykańskiej hejterki o nazwisku Apfelbaum. Prezydencja w ich wykonaniu, nie mająca bodaj precedensu w dziejach Unii, stała się istotnym stymulatorem dla przyspieszenia jej upadku. Przyjdzie czas, że wszyscy wrogowie Unii będą dziękować temu duetowi za wkład, jaki wnieśli w ośmieszenie Unii jako niegdyś partnera USA i Chin. Ale również w dopuszczenie do tego, że pogonieni już prawie wszędzie w świecie klimatyczni szaleńcy, mogą ciągle kontynuować swoje dzieło zniszczenia w krajach wspólnoty.
Jest kilka elementów, pokazujących jak postępuje ten demontaż Unii. Symbolicznie widać to w anihilacji dwóch fundamentów założycielskich Unii. Wspólnota powstała jako porozumienie mające właśnie uwspólnotowić „węgiel i stal”, czyli europejski przemysł oraz zagwarantować trwałe bezpieczeństwo żywnościowe. Filar pierwszy został zniszczony poprzez całkowity demontaż górnictwa i hutnictwa, a w efekcie skrajne osłabienie własnego potencjału energetycznego. Obecnie obserwujemy, jako owoc tej motywowanej zielonym szaleństwem religii, dramatyczny upadek najbardziej wartościowych elementów europejskiego przemysłu. Równolegle trwa demontaż filaru drugiego, czyli produkcji rolnej. Tu także, pod wpływem zielonych terrorystów, wymierzane są kolejne ciosy europejskim rolnikom. Dobić ich ma umowa z krajami MERCOSUR oraz Ukrainą.
Organizm, którego obie nogi zostały przetrącone w kolanach, nie jest w stanie nie tylko chodzić, ale choćby stabilnie stać. Skutkiem tych ideologicznych szaleństw stało się gwałtowne spowolnienie ekonomiczne. W istocie, Unia (ściślej może strefa Euro) trwa w stagnacji od kryzysu finansowego w 2008 roku. Do pewnego momentu kurczące się możliwości ekonomiczne i Unii, i państw członkowskich, udawało się ukrywać. Jednak po sprowokowanym zielonymi wybrykami kryzysie energetycznym z lat 2021 – 2023 europejska gospodarka stanęła na krawędzi. Wyhamowanie niemieckiego przemysłu wstrząsnęło nie tylko Niemcami, ale ma też wpływ na bieżące finanse Unii. Napisałem kilka lat temu, o „brukselskiej szulerni”, która poprzez finansowe machlojki udaje, że ciągle coś może. Prawda jest brutalna, bo obecnie Unia rzuca się na każdą możliwość wyciągnięcia jakichkolwiek, choćby najmniejszych pieniędzy.
Ten finansowy dramat ujawniła wstępna propozycja następnej perspektywy finansowej na lata 2028 – 2034. Głównym pomysłem na ukrycie finansowej katastrofy jest w chwili obecnej centralizacja wydatków z jednej strony w rękach Brukseli, z drugiej zaś w rękach rządów. To ugodzenie w inną konstytucyjną zasadę działania Unii – zasadę pomocniczości, zgodnie z którą fundusze spójności czy fundusze rolne miały być administrowane na niższych szczeblach.
Owe wstępne założenia nie uwzględniały zresztą efektów przegranej przez Unię konfrontacji z Trumpem w sprawie ceł oraz, z powodu podobnej porażki Chin, przekierowania chińskich nadwyżek produkcyjnych do Europy. Już wiadomo, że skutki amerykańskich taryf będą katastrofalne dla niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego i pociągną za sobą większość europejskiego przemysłu. Natomiast wypchnięty z amerykańskiego rynku (wskutek ceł obliczany na ok. 250 mld. USD) dodatkowy wolumen produkcji chińskiej zostanie wrzucony na rynek europejski w najbliższych miesiącach. Już dziś obserwujemy, jak wejście chińskich samochodów do Europy demoluje przykładnie zdolności konkurencyjne producentów europejskich. Sytuacja ta pogłębi się tylko, ale też dotknie inne branże. Podobnie niszczycielskie skutki przeniesie dopuszczenie do rynku europejskiego olbrzymich ilości żywności południowoamerykańskiej i ukraińskiej.
Pamiętać trzeba, że zastępy europejskich kosmopolitycznych cwaniaków, obficie opłacających skorumpowanych brukselskich oficjeli, na tych katastrofach nie stracą. Zarobią w swych córkach spółkach poza Europą, które w zamian za swoje zyski będą zaorywać europejski potencjał ekonomiczny.
Mario Draghi ma rację – Unia Europejska potrzebuje zmian. Ale kierunek, o którym także on mówi, jest przeciwskuteczny. Draghi chciałby, aby większą rolę w tej reformie, ale również „stymulowaniu rozwoju”, odgrywała Bruksela. Innymi słowy, „szulernia” ma dostać więcej kasy i trochę dłużej się pobawić.
Tymczasem jedyną drogą dla uratowania Unii, jest powrót do jej kształtu pierwotnego – sprzed traktatów w Maastricht i w Amsterdamie. Powrót do źródeł, radykalne ograniczenie roli Brukseli, być może odejście od Euro i przywrócenie odebranej podmiotowości rządom narodowym w zakresie prowadzenia spraw krajowych, to punkt wyjścia dla odbudowy. Ale do tego neobolszewicka „elita” unijna jeszcze nie dojrzała. I są niestety małe szanse, że kiedykolwiek dojrzeje.