„Patrzę z przerażeniem na rosnące słupki Sławomira Mentzena” – powiedziała Magdalena Biejat, kandydatka Nowej Lewicy na prezydenta. Jej zdaniem Mentzen ukrywa swoje prawdziwe poglądy (sic!). Dlaczego Mentzen miałby ukrywać swoje poglądy tego – dalibóg – nie wiem. Pan Mentzen (zresztą tak samo jak towarzyszka Biejat) ma poglądy nad wyraz stabilne i trwałe, co wyraźnie od lat artykułuje: uważa, że dobrobyt bierze się z ciężkiej pracy rąk własnych, a nie wyciągania ręki po cudze, czego zwolenniczką jest towarzyszka Biejat, zresztą jak na rasową przedstawicielkę lewicy przystało.
Zresztą uważam, że puentą toczącej się kampanii prezydenckiej będzie sytuacja, w której Mentzen mówi cały czas to samo, i to jest źle. Bardzo źle! Tymczasem gdy Trzaskowski codziennie zmienia poglądy i wypiera się siebie sprzed dwóch dni, to jest jak najbardziej w porządku. Przez rok można przeżuwać cudze myśli, a i tak smaku nie poznasz!
Towarzyszka Biejat jest wyraźnie poirytowana, bo w toczącej się kampanii prezydenckiej znajduje się gdzieś na końcu peletonu, a może nawet jeszcze dalej – ona ten peleton próbuje dogonić. Niezdarnie, bo niezdarnie, ale próbuje. Hasło wyborcze towarzyszki Biejat brzmi (musiałem odszukać, bo gdzieś zostało zakopane, ale nie w Zakopanem – taki mały żarcik sytuacyjny): Łączy nas więcej! Otóż ze zdrowo myślącym obywatelem Rzeczypospolitej Polskiej, towarzyszki Biejat nic nie łączy, a wszystko – dosłownie – wszystko dzieli. Jest oczywiście kilka procent Polaków, gdzieś na poziomie błędu statystycznego, którzy przechodząc obok Kościoła warczą i szczekają, a jednocześnie wierzą, że dokładnie jutro w samo południe planeta spłonie. Weźmie się i spłonie…
Tego się nie leczy, to się obserwuje (bo to może przerodzić się w coś groźnego, na przykład terroryzm ekologiczny) i zasadniczo objawy mijają z wiekiem. Jak ręką odjął. Chyba że towarzysz lub towarzyszka dostanie etat w jakiejś lewicowej organizacji, wtedy te wszystkie dyrdymały opowiada w ramach zawodowych obowiązków.
W 2013 roku Marcin Król, nieżyjący już polski filozof, wypowiedział znamienne słowa: „Lewica zatem musiałaby wyjść z aktualnego układu gospodarczo-politycznego, co wymaga zarówno niebywałej odwagi, jak i stanowczości oraz zasadniczych (chociaż nie rewolucyjnych) decyzji. Jednak lewica w Polsce – i w Europie – tak bardzo stała się składnikiem establishmentu, tylu jej członków jest w rozmaitych radach nadzorczych lub w inny sposób bogaci się kosztem społeczeństwa, że o żadnych zasadniczych zmianach nawet nie marzy, ale – co więcej – tylko się ich boi”. Odważne i jakże aktualne!
Pytam zatem, czy Nowa Lewica jest członkiem koalicji 5,19zł? Czy konsumuje frukta ze stołu władzy?
Lewica zarządza kilkoma procentami, których towarzyszka Biejat nie przeskoczy, tak jak człowiek nie przeskoczy swoich nerek. Szkoda wysiłku, ale zabronić ani nie mogę, ani nie chcę. Niech się towarzystwo męczy. Robert Winnicki, były prezes Ruchu Narodowego, mawiał, że frustrację lewicy „mierzy się w adolfach”. Nie wiem, jak „mierzy się w adolfach”, ale to jest wyjątkowo śmieszna jednostka miary i tym powinno się obmierzyć (z ukrycia) kampanię towarzyszki Magdaleny.