Gdy statek tonie – co do zasady – wszyscy opuszczają jego pokład. W dawnych czasach, kiedy obyczaj morski był prawem, jedynie kapitan jednostki stawał przy sterze i „prowadził” jednostkę w jej ostatni rejs – na dno. Zapewne wszyscy, którzy oglądali Titanica, pamiętają tę wstrząsającą scenę, kiedy to sędziwy kpt. Edward John Smith chwyta za ster i rusza ku swojemu przeznaczeniu. Ale partia 2050 to nie Titanic, a marszałek Hołownia – to nie kpt. Smith. Ten ostatni „karmi” swoją heroiczną postawą karty historii, a marszałek Hołownia ma do wykarmienia swoją rodzinę, czyli stoi przed wyzwaniem jak najbardziej bieżącym. Pan marszałek stara się o stanowisko Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) z pensją 170 tys. USD rocznie – czego bardzo mu zazdroszczę.
Ale ja nie o marszałku Hołowni, ale o politycznym projekcie pod nazwą 2050. Nad wodą wystaje jeszcze rufa, pierwsze szalupy już odpływają, wokół tonącej jednostki tworzą się niebezpieczne wiry, a tymczasem do tonącego statku wystartowali: Ryszard Pertu i Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz. To znaczy chcą być kapitanami tego rokującego wielką nadzieję przedsięwzięcia. „Wiem, jak to zrobić. Proponuję powrót do korzeni, czyli do tego, co stało za sukcesem naszego ugrupowania i całej Trzeciej Drogi: do przedsiębiorczości, rozsądnej transformacji energetycznej, adresowanej polityki społecznej rozwiązującej problemy konkretnych ludzi” – napisał Ryszard Petru. Czyli nic nowego, a powiem więcej, że zużyte opakowanie ze starym wkładem. Tymczasem Lukas Podolski (piłkarz niemiecki o polskich korzeniach), krótko i zwięźle nakreślił profil Polaków: „Mental jest głównie taki: negatywne nastawienie, marudzenie, zazdrość i teksty typu »nie da się«. Taki jest Polak”. Widocznie Lukas Ryśka nie zna. Rysiek natomiast zna jakiś sześciu króli i cały jeden dzień przepracował w Biedronce przy kasie, czym udowodnił niedowiarkom (w tym Lukasowi), że nawet jeżeli coś wydaje się niemożliwe, to on akurat może ergo Polak „da się”.
Kraulem w stronę tonącej jednostki płynie również Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, znana z tego, iż nadzorowała rozdział środków z KPO. Rozdawnictwo zakończyło się oszałamiającym, wręcz spektakularnym sukcesem… zadowolony był m.in. właściciel klubu dla swingersów i kilku innych obdarowanych, którzy jachtów nie mieli, ale teraz już mają. Czyli: marzenia się spełniają, jeżeli ktoś bardzo tego pragnie. Tylko ta opozycja szukająca dziury w całym, która zamiast spojrzeć na KPO całościowo, czepiała się mało istotnych detali i gardłowała, że pieniądze rozdawano bez sensu i – w ogóle – porażka i niemożliwym jest, aby tak głupio szastać publicznym groszem. I że to całe KPO, to jedna wielka pomyłka! Pamiętacie państwo postać stróża z „Alternatywy 4″ granej przez (aktora wybitnego) Romana Wilhelmiego? „A w Charkowie dali dwóm mężczyznom ślub. Wszyscy mówili: pomyłka, pomyłka! No i po roku urodziły im się bliźniaczki”. Także kreski na p. Katarzynie bym nie stawiał. W tej kobiecie tkwi jakiś nieodkryty potencjał i gdyby zamontować jej do biura dynamo, to może i pół Warszawy by oświetliła.
I kiedy sądziłem, że nic już mnie nie zaskoczy, wtedy dotarła do mnie (w ostatniej chwili) szokująca wiadomość! Chęć udziału w wyścigu o kierownictwo w partii wyraziła także ministrantka klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska: „Nie podjęłam jeszcze decyzji. Natomiast nie wykluczam takiej ewentualności”. Henning-Kloska to chodzący mem. Kiedy rozpoczyna konferencję prasową, dostaję na telefon alert: „Przygotuj pan popcorn i colę z lodem. Będzie się działo”! Uwielbiam p. Paulinę i trzymam za nią kciuki. Partia pod jej przewodnictwem powinna wystrzelić w sondażach, gdzieś w okolicach 1 punktu procentowego.
Żarty żartami, ale po co oni wszyscy tańczą nad tym trupem? Oczywiście, że chodzi o masę spadkową. Za dwa lata KO przyda się każda „polityczna kanapa”, a i „kanapy” o tym wiedzą. Walka więc idzie o to, by wprowadzić swój folwark na listy „dworu”, czytaj KO.