Nie dalej jak wczoraj nasz umiłowanych premier wygłosił orędzie do umęczonego i wycieńczonego wyborami narodu (od Trzaskowskiego) jak i – również – tego narodu uradowanego (od Nawrockiego). Sytuacja musi być arcypoważna, skoro sam premier Tusk postanowił dać głos. Rozłóżmy zatem słowa premiera na czynniki pierwsze, wyżnijmy z treści ostatnią kroplę sensu, uchwyćmy sedno tego wiekopomnego wystąpienia, które mną wstrząsnęło. Znajomy oświadczył, że wczoraj zasmakował polityczno-medialnego spektaklu, coś na kształt psa zmielonego z budą i łańcuchem. Czego tam nie było i co tam było! Ale po kolei…
„Za nami ważny moment dla naszej demokracji — wybory prezydenckie, które wzbudziły ogromne emocje w całym kraju” — powiedział Donald Tusk. I tutaj od razu należy dodać, że Donald Tusk jak nikt inny podniósł poziom niezdrowych emocji na wyżyny swoich możliwości i zatruł nimi serca Polaków. Niewiarygodne, ale na wizji powołał się na gościa, który mówił takie rzeczy o Nawrockim, że uszy puchły. Świadek pierwszy sort! Crème de la crème – autorytet KO pełną gębą. O rewelacjach mieliśmy dowiedzieć się dnia następnego. I się dowiedzieliśmy. Granat wpadł prosto w szambo. Śmiechu – szczególnie po stronie KO – było co niemiara, a zapewniam pana premiera, że niektóre inwektywy pozostaną z nami już na zawsze i będą używane przez zwolenników jego partii przy każdej nadarzającej się okazji. Gratulacji – w żadnym wypadku – nie składam!
„Jako premier Rzeczypospolitej deklaruję, że moja praca na rzecz Polski nie ulegnie zatrzymaniu. Nie przestanę działać ani na moment w imię tej Polski, o jakiej marzyliśmy po odzyskaniu niepodległości – wolnej, suwerennej, bezpiecznej i sprawiedliwej. Wynik tych wyborów nie zmieni naszego kursu” — dodał Tusk. I słusznie. Proponuję dalej iść tym samym kursem, a nawet ostrzej. Za dwa lata tsunami zmiecie was z politycznej plaży, gdzie się wylegujecie w promieniach słońca.
„Będziemy działać zgodnie z konstytucją i naszymi wartościami. Tam, gdzie możliwa i potrzebna będzie współpraca z nowym prezydentem — podejmiemy ją. Mam jednak świadomość, że sytuacja może okazać się trudniejsza, niż wielu z was zakładało, idąc do urn. Mimo to moja determinacja nie słabnie, a plan działania na wypadek napiętej współpracy — został już przygotowany”. Jeżeli premier Tusk mówi, że jakiś plan jest już przygotowany, to znaczy, że nie ma żadnego planu, oprócz wpisów na platformie X.
„Nie wiemy, jaką linię przyjmie nowy prezydent. Jeśli okaże się gotów do konstruktywnego dialogu, będzie to pozytywna niespodzianka, na którą odpowiemy z otwartością. Jeśli nie — nie będziemy czekać. Przystąpimy do realizacji naszych zobowiązań, bo właśnie po to zostaliśmy wybrani przez obywateli” — mówił szef rządu. Czy to nie jest definicja szaleństwa? Robienie wielokrotnie tej samej rzeczy z założeniem, że da inne rezultaty?
„Mamy gotowe projekty ustaw i zamierzamy je przedkładać. Jeżeli zajdzie potrzeba, będziemy również podejmować decyzje mimo możliwych prób blokowania naszych działań przez głowę państwa. Mamy już doświadczenie w podobnych sytuacjach” — zaznaczył Tusk. Dodał, że przed rządem ogrom pracy. „Od polityki zagranicznej, przez wzmacnianie sił zbrojnych i gospodarki, repolonizację strategicznych gałęzi przemysłu, poprawę usług publicznych i bezpieczeństwa społecznego, aż po rozliczenia i walkę z nadużyciami” — wymieniał Tusk. Naprawdę macie gotowe projekty! Bardzo mi z tego powodu wszystko jedno.
Premier powiedział też: „Ten ambitny plan będzie wymagał pełnej mobilizacji i odwagi od całej naszej koalicji – tej samej, która zjednoczyła się 15 października. Pierwszym sprawdzianem naszej gotowości będzie wotum zaufania, o które niebawem zwrócę się do Sejmu. Chcę, aby zarówno nasi zwolennicy, jak i przeciwnicy – w kraju i poza jego granicami – zobaczyli, że nie zamierzamy się wycofać. Wiemy, z jaką odpowiedzialnością przyszło nam się mierzyć i jesteśmy na to przygotowani”.
Więcej takich przemówień jest nam potrzebnych, szczególnie w okolicach godziny 01.00 w nocy, kiedy gwałtownie popadamy w objęcia Morfeusza. Wtedy już nie mamy ochoty kłócić się z się z zakutym łbem, gdyż istnieje uzasadnione podejrzenie, że on najprawdopodobniej robi to samo.