Premier nie musi być ekspertem od wszystkiego, ale dobrze by było, gdyby rozumiał, o czym mówi. Bo gdy szef rządu z rozbrajającą szczerością przyznaje, że „nie wie”, skąd biorą się koszty produkcji, trudno nie zapytać – to kto właściwie ma to wiedzieć, jak nie on?
Dobrze mieć premiera, który coś wie, na czymś się zna. Nie musi być ekspertem od wszystkiego, ale żeby jakiś ogólny ogląd sytuacji posiadał. Ostatnio premier Tusk spotkała się mieszkańcami Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie w rozmowie z rolnikiem wygłosił zaskakującą tezę: „Nie wiem na czym polegają wyższe koszty produkcji w Polsce” – powiedział szef polskiego rządu, za co dostał morze oklasków od swoich sympatycznych sympatyków, którzy najwyraźniej nie zauważyli, że „król jest nagi”. No, zatkało kakao, a przynajmniej autora niniejszego tekstu!
Może premier Tusk się przejęzyczył, a może faktycznie nie wie jak to wszystko działa, może rzeczywiście premier Tusk nie wie, na czym polegają wyższe koszty produkcji. W końcu skąd miałby to wiedzieć? Od kilkudziesięciu lat porusza się raczej po warszawskich i brukselskich salonach a nie po oborach rozsianych po polskiej prowincji. A w tych pierwszych – jak wiadomo – mleko nie drożeje, tylko „ulega korekcie cenowej” i co ważne pochodzi od fioletowej krówki. Premier Tusk funkcjonuje raczej w świecie deklaracji i debat niż w rzeczywistości nas otaczającej, w której rachunki płaci się za paliwo, nawozy i prąd. Na salonach, gdzie ceny są jedynie statystyką, łatwo stracić kontakt z rzeczywistością.
„Nie wiem” w ustach szefa rządu brzmi inaczej niż w ustach obywatela. Premier, który nie rozumie mechanizmów kosztów produkcji, brzmi trochę jak kapitan, który nie zna zasady działania steru, ale pociesza załogę, że „jakoś to będzie”. Zresztą, może to nowa strategia komunikacyjna – im mniej wiesz, tym krócej będziesz przesłuchiwany. Premier po prostu praktykuje politykę strusia, który chowając głowę w pasek mówi nam wszystkim: „nic nie widzę, nic nie wiem, więc jestem spokojny”. I jak tak dalej pójdzie, to niedługo powie: „Nie wiem, dlaczego ludzie płacą podatki, ale tak w ogóle cieszę się, że to robią”.
Możliwe, że premier Tusk był szczery, a w Polsce szczerość polityka zawsze ma status cudu. Gdy premier mówi „nie wiem”, audytorium mdleje z zachwytu (oklaski) – bo wreszcie ktoś przyznał, że nie ogarnia sytuacji. W sumie racja: lepiej przyznać się do niewiedzy, niż – jak to u nas bywa – wiedzieć wszystko i dalej robić źle.
Mimo wszystko, chciałoby się premiera, który choć raz powie coś, co wykracza poza poziom „nie wiem”. Który zamiast tłumaczyć się z niewiedzy, spróbuje tę wiedzę gdzieś nabyć. Jak mawiał klasyk: „lepiej milczeć i uchodzić za głupca, niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości.”
Panie premierze – mniej gadania, więcej wiedzy. Bo jak tak dalej pójdzie, to jeszcze się okaże, że inflacja też nie wiadomo skąd się wzięła, a Polska nie wiadomo, gdzie się podziała. Państwo – panie premierze – to nie pogaduszki u Wojewódzkiego, tylko poważna instytucja, w której niewiedza bywa najdroższym i zbędnym luksusem. I szczerze powiedziawszy, to niżej podpisany też nie wie, dlaczego to wszystko wokół mnie się kręci, ale chętnie posłucha jakiś sensownych wyjaśnień.