Po „święcie demokracji” – jak po gwałtownej burzy z piorunami – wzburzony nurt polityki powraca do „naturalnego koryta”. Ktoś utonął, ktoś siedzi na drzewie i boi się zejść, żeby go nie powiesili, jedni liczą straty, inni – łupy.
Buchalteria.
Nuda.
Ale jedna rzecz mnie intryguje. Jak koalicjanci – „obóz władzy” – pozbędą się Tuska i zachowają choć na kilkanaście miesięcy władzę. To że Tusk pociągnie „koalicję” na dno, spacyfikuje doszczętnie PO, obstawi się jeszcze większymi miernotami umysłowymi niż te, które są przy nim, za nim – wszyscy mają tego świadomość. Ale są przestraszeni. Nie ufają sobie. Każdy jest już gotów zdradzić Tuska, ale również zdradzić kompanów, by u Tuska „zapunktować”. Tusk nimi gardzi i oni to wiedzą, i on wie, że oni to wiedzą etc. To jest fenomen „common knowledge” i czekają na tego, który odważy się pierwszy krzyknąć „król (Europy!) jest nagi”. Czy odważą się na „mord rytualny”, czy przestraszeni i sparaliżowani strachem pójdą na rzeź w najbliższych wyborach?
A wybory parlamentarne już tak nie „polaryzują”, nie potrzebują jednego wodza, każdy gra o siłę przetargową w potencjalnej koalicji lub walczy desperacko o przeżycie pod groźbą „gilotyny progu wyborczego”. A jakie mamy krótkookresowe perspektywy? Pakt migracyjny? Zielony ład? Ceny energii? Bezrobocie? Narastający dług publiczny?… Kompletna izolacja ekipy Tuska w polityce międzynarodowej. Rachunek będzie słony!
Kampania wyborcza, wiece, debaty, banery, spoty – to był „symboliczny teatr”. Dramat i komedia. Czasem horror. Igrzyska. Prawdziwa „rzeźnia polityczna” odbywa się za zamkniętymi drzwiami. Dziś. To „zabawa” dla profesjonalistów. Nam zostaje liczenie „trupów”….
Zmęczyłem się.
Czas odpocząć…