Wieczór. Zamyślenie. Spokojne tony Kolędy dla nieobecnych: „…nieobecnych pojawią się cienie (…) odeszli po to, by żyć, i tym razem będą żyć wiecznie…”. Pochylam się nad starą fotografią. Sześcioletnia Danusia, jej najbliżsi: mama z półrocznym braciszkiem, tato i młodziutki wujek Zdzich. Choinka. Boże Narodzenie 1938 roku – ostatnie przedwojenne, pełne miłości, dostatku, spokoju.
Minie kilka miesięcy i świat stanie na głowie.
Ta sama dziewczynka, już siedmioletnia, będzie czekać na swój pierwszy w życiu szkolny dzwonek – miał w poniedziałkowy poranek, 4 września, wezwać ją i inne polskie dzieci do szkoły. Ale przyszedł 1 września 1939 roku. Danusia wraz z najbliższymi będzie przyczajona w ogrodzie z lękiem spoglądać w niebo, i tato niebawem powróci z pracy, z postanowieniem swoim i kolegów lotników: nie będą pracowali w porcie lotniczym przejętym przez Niemców. Alfons Jan Gackowski (urodzony 5 lutego 1904 roku we wsi Białe na Pomorzu, ukończył Uniwersytet Gdański w 1930 roku, podchorąży, wówczas jako ceniony synoptyk meteorolog kierował stacją meteorologiczną w cywilnym porcie lotniczym Poznań Ławica) dostaje rozkaz wyjazdu z Poznania. Rozkaz wykonuje. Kierunek: Warszawa. Stamtąd rządowym autobusem podążają w kierunku Zaleszczyk i granicy rumuńskiej. Po drodze w czasie chwilowego postoju zgłasza się kierowca samochodu, w którym są wybite szyby. Prosi o udostępnienie miejsca żonie z malutkim dzieckiem. Zgłasza się ojciec Danusi, mimo iż sam podróżuje co rodziną. Autobus i samochód gubią się. Alfons Jan nie przekracza granicy, wraca pieszo, nocami, przebierając się lasami, żywiąc się runem leśnym, w kierunku Poznania. Na terenach wschodnich dowiaduje się, że oficerowie mają zgłaszać się do odpowiednich punktów zbiorczych – ale on nie dowierza Sowietom. Nigdy nie wierzył. To uratowało go przed losem 21000 pomordowanych polskich żołnierzy.
Danusia wraz z mamą i braciszkiem opuszczają Zaleszczyki na własną rękę. Zaczyna się tułaczka. Droga ciężka, zatłoczona uciekinierami, naloty. Mała dziewczynka ma guzy ropne na nogach, grozę w sercu i coraz mniej sił. Zatrzymują się u chłopa, Białorusina, mama Danusi świetnie włada językiem niemieckim, podejrzenie miejscowych, że musi być szpiegiem. Trzeba uciekać – do Wilna. Ostra Brama. Dziewczynka w gorących modlitwach błaga o powrót ojca. Rodzina łączy się w Poznaniu. Pewnego dnia do domu przychodzą Niemcy z propozycją pracy na lotnisku. Ojciec Danusi robi chwilowy unik i natychmiast z rodziną opuszcza Poznań – do Warszawy.
Mieszkają przy ulicy 6 Sierpnia 20. Tata rozpoczyna pracę. Wiosna 1941 roku. Noc. Łomotanie do drzwi. Aresztowanie ojca na oczach dzieci. Ostatni pocałunek. Dziewięcioletnia córeczka nie wie, że oto z jej oczu znika na zawsze ukochany ojciec. Kończy się w miarę stabilne dzieciństwo. Nie będzie już spektakli w niedzielne poranki w Niebieskim Motylu (teatrzyk dla dzieci), nie będzie czytania książek, spacerów w Ogrodzie Saskim, ani cukierni po Mszy św. w kościele Zbawiciela.
Alfons Jan trafia na Pawiak. Jest tłumaczem – był poliglotą, znał 6 języków.
29 maja 1941 roku: transport do Oświęcimia. Tym samym przybędzie do obozu ojciec Maksymilian Maria Kolbe. Zobaczyli to samo: napis arbeit macht frei, rampę kolejową. Co czuł? Strach? Rezygnację? A może silny instynkt samozachowawczy? Kwalifikacja: więzień polityczny. Niemcy wiedzą, że odmówił współpracy. Dla takich nie było żadnej litości. Numer obozowy 16816. Krótki pobyt. Lato. List z Auschwitz od taty, z prośbą o pieniądze. Ukochany wujaszek Zdzich idzie wysłać. Kilka dni potem telegram, że 10 sierpień 1941 rok zmarł w wyniku zawału serca. Nigdy nie chorował. I nikt nie wierzył.
Danusia szybko dorośleje. Na fotografii tamtego czasu jest zamyślona, poważna. ma dopiero 9 lat – ale wzrok dorosłej, doświadczonej kobiety. Jest dzielna. Musi być. Wojna trwa. Jeszcze tyle trzeba przetrwać, wytrzymać. Jeszcze tylu pochować, opłakać… A potem żyć dalej, dla tych, którzy przetrwali, i dla tych, którzy pojawią się na świecie
Rok 1990. W skrzynce pocztowej leży list z Zarządu Głównego Polskiego Czerwonego Krzyża, Biura Informacji i Poszukiwań. Na podstawie danych z Międzynarodowego Biura Poszukiwań w Arolsen córce Alfonsa Jana Gackowskiego zostaje przekazana informacja, że ojciec zmarł z powodu ropawicy przy osłabieniu organizmu.
Od tamtych chwil minęło sporo czasu. Trzymam w rękach nieliczne zachowane zdjęcia, dokumenty i Krzyż Oświęcimski, przyznany pośmiertnie (27 września 1989 roku). Moja mama szukała ojca przez lata, tak trudno było jej uwierzyć… Do końca życia jeździła do obozu, aby w krematorium zapalać czerwony znicz – światło pamięci. I staw – popioły Oświęcimia. Wokół drzewa szumiące o przeszłości, szumiące pamięcią, przestrogą, modlitwą.
Informacja o Alfonsie Janie Gackowskim w pracy R. Domańskiej „Pawiak Więzienie gestapo 1939 – 1944”, str. 155 – Rok 1941: „Do obozu koncentracyjnego odszedł transport 304 mężczyzn. Do obozu przybyli 29 maja 1941 roku i otrzymali numery 16644 do 16830, 16832 – 16948”.
Wigilia Anno Domini 2024. „I zabrakło czyjegoś głosu…(j…) Jesteś ze mną choć w innej postaci…” Moja ukochana Mamo – Warszawianko od pokoleń, odeszłaś 13 lat temu. Składam Ci hołd i podziw dla Twej dziecięcej odwagi i heroizmu. Pochylam się nisko przed moimi bohaterskimi przodkami „z wiarą i pamięcią, bo właśnie ona to polskie, zbiorowe sumienie” (Kazimierz Józef Węgrzyn).