Czy PiS naprawdę wierzy, że odbierze elektorat Grzegorzowi Braunowi? A może to PiS goni własny cień, podczas gdy wyborcy uciekają w zupełnie inną stronę.
Autor opinii: Wojciech Wasilewski
Na polskiej prawicy trwa proces, który wygląda na nieodwracalny. Od miesięcy słyszę pytanie, czy PiS jest jeszcze w stanie odebrać elektorat Grzegorzowi Braunowi. Moja odpowiedź — oparta na obserwacjach, rozmowach i nastrojach politycznych — jest prosta: to nie PiS odbiera komuś wyborców. To wyborcy odchodzą od PiS-u. W drugą stronę. I coraz szybciej.
Jarosław Kaczyński przypomina dziś polityka odchodzącej epoki. Lidera zmierzchu, nie świtu. W PiS-ie wyraźnie brakuje już charyzmy i energii, która kiedyś przyciągała ludzi. W zamian pojawiła się atmosfera wewnętrznej walki o schedę, a nie o przyszłość Polski. To jest obraz partii, która gasi światło, a nie włącza reflektory.
Tymczasem Grzegorz Braun i jego Konfederacja Korony Polskiej w oczach wielu wyborców wyrasta na wschodzącego lidera, właśnie dlatego, że pozostaje nieugięta tam, gdzie inni potrafią zmieniać zdanie trzy razy w tygodniu.
Styl Grzegorza Brauna — czy ktoś go lubi, czy nie — jest czytelny: konsekwencja, jasny język, zero miękkiego podbrzusza. Wyborcy widzą, jak broni polskich rolników, przedsiębiorców, zwykłych ludzi — i to doceniają. Dla wielu osób Braun stał się głosem, który nie chowa się w cieniu bieżącej mody politycznej.
Z drugiej strony mamy PiS, który — w opinii wielu krytyków — sam odlatywał w kierunku coraz większej „proukraińskiej ortodoksji”. Ludzie nadal pamiętają „sługi narodu ukraińskiego”. W tle cały czas pojawia się temat afery podkarpackiej — żyjący w przestrzeni publicznej, pełen medialnych domysłów, narracji i podejrzeń.
Niezależnie od tego, co tam jest faktem, a co legendą, jedno jest pewne: po tej aferze polityka względem Ukrainy zmieniła się diametralnie. Ten kontekst nie pomaga PiS-owi, bo uderza w wiarygodność, którą partia przez lata budowała jako swój fundament.
Do tego przychodzą pandemiczne absurdy, maseczkowe wojny, zamykanie lasów i parków — rzeczy, których wyborcy nie zapomnieli. I nie ma znaczenia, jak kto ocenia epidemiologię — znaczenie ma to, że ludzie pamiętają jedno: Braun był jedynym, który nie założył maseczki ani na chwilę. Dla wielu to symbol niezłomności, dla innych zdrowego rozsądku — ale symbol działa zawsze.
A co robi establishment? Zamiast zmierzyć się z własną słabością, organizuje kolejne ataki na Brauna. Odbieranie immunitetu, medialne polowania — ze strony PiS-u i „uśmiechniętej Polski” równocześnie.
Efekt? Dokładnie odwrotny od zamierzonego. Bo skoro obie duże frakcje tak bardzo chcą Brauna zniszczyć, to część wyborców zaczyna zadawać pytanie:
„Czego oni się tak boją?”
Odpływ elektoratu PiS-u w stronę Brauna nie wynika z cudów, manipulacji ani kampanii. Wynika z tego, że wyborcy szukają lidera ideowego, nie oportunisty. Lidera, który nie kluczy, nie zmienia tonu pod presją, nie gubi się w partyjnych układach, nie bierze łapówek i nie bawi się w podkarpackich domach pod czerwoną latarnią.
Dlatego powiem to wprost: Grzegorz Braun jest dla wielu ludzi wschodzącym wodzem, a Jarosław Kaczyński — przywódcą odchodzącym. A koniec PiS-u nie przyjdzie z zewnątrz, tylko z wewnątrz — wraz z rozpadem własnego zaplecza.
* tytuły pochodzą od redakcji M24






