W dzień termometry pokazują 30-32°C, ale bryza od turkusowego morza sprawia, że upał jest bardziej pieszczotą niż wyzwaniem. Słońce wstaje o 6:00, malując horyzont odcieniami mango i różu, a zachodzi o 18:30, jakby chciało szybko ustąpić miejsca gwiazdom. Te zachody są jak ciche spektakle – morze lśni, a plaże, takie jak Lazy Beach czy Sunset Beach, stają się ramą dla nieba, które wygląda, jakby ktoś rozlał na nim akwarele. Sanloem to dwie główne plaże – Saracen Bay, gdzie cumują łodzie i tętni leniwe życie, oraz M’Pai Bay, wioska rybacka, gdzie czas płynie tak wolno, że miejscowi żartują, iż kalendarze są tu tylko dekoracją. Na M’Pai nie znajdziesz asfaltu, tylko piaszczyste ścieżki, po których boso chodzą i turyści, i kambodżańskie dzieciaki goniące za piłką. Skutery? Rzadkość. Transport to łodzie, które kołyszą się na falach jak kolorowe kołyski.
Sekrety wyspy: plankton i dżungla
Wyspa ma w sobie coś pierwotnego. Dżungla, która pokrywa jej wnętrze, szumi opowieściami o ukrytych strumieniach i ścieżkach, gdzie można spotkać ptaki o piórach jak klejnoty. Blogi podróżnicze, jak „Lost Plate” czy „Move to Cambodia”, wspominają o nocnym pływaniu w zatoce, gdzie bioluminescencyjny plankton zamienia wodę w płynne gwiazdy. To jak kąpiel w galaktyce – każdy ruch ręką zostawia za sobą smugę światła. Na X użytkownicy piszą o snorkelingu przy Clear Water Bay – tam rafy koralowe, choć skromniejsze niż na Tioman, kryją żółwie i ławice ryb w odcieniach tęczy. Ciekawostka? Na Sanloem wciąż znajdziesz ślady hipisowskiej wolności. W M’Pai Bay miejscowi organizują wieczory z muzyką na żywo przy ogniskach, w czasie których grają na bębnach i gitarach, a piwo Angkor smakuje lepiej niż gdziekolwiek indziej (kosztuje 1-2 dolary, jak podaje „Nomadic Matt”). Jeśli masz ochotę na przygodę, wypożycz kajak za 10 dolarów dziennie i popłyń na bezludne plaże. Tam jedynymi śladami są te zostawione przez kraby.
Życie codzienne: prostota z durianem w tle. Zapomnij o sieciówkach – jedzenie to domena lokalnych budek. Za 3-5 dolarów dostaniesz amok, kambodżańską zupę kokosową z rybą, która smakuje jak uścisk od morza, albo lok lak, wołowinę w sosie pieprzowym, którą popijesz wodą z kokosa. Mieszkańcy M’Pai Bay są jak rodzina – witają cię uśmiechem, ale cenią, gdy szanujesz ich wyspę. Nie zdziw się, jeśli zaproszą cię na herbatę i opowiedzą o tym, jak ich dziadkowie łowili ryby w tych samych wodach. Noclegi? Bambusowe bungalowy z hamakiem na werandzie kosztują 15-40 dolarów za noc, zależnie od tego, czy chcesz moskitierę z widokiem na morze, czy prostą chatkę w dżungli. Droższe opcje, jak eko-resorty na Saracen Bay, to wydatek rzędu 60-100 dolarów, ale wciąż czujesz się, jakbyś wynajął kawałek raju. Dla kogo Sanloem?
To wyspa dla tych, którzy chcą zgubić sygnał Wi-Fi i znaleźć siebie. Dla tych, co wolą szum fal od powiadomień i zapach soli od spalin. Koh Rong Sanloem nie jest głośna, nie jest modna, ale ma duszę. To miejsce, gdzie każdy wschód słońca jest jak obietnica, że świat wciąż ma w sobie magię. Jeśli Tioman to smocza księżniczka, Sanloem jest jej siostrą, która woli tańczyć boso pod gwiazdami, z dala od spojrzeń.






