Pierwszego października weszliśmy w kolejny rok akademicki. Dla wielu z nas dzień ten budzi miłe wspomnienia z czasów „dorosłej młodości”, jak trafnie zauważył mój śp. Dziekan. W czasie studiów już byliśmy dorośli, ale jeszcze młodzi. A jak wiadomo, młodość charakteryzuje się wiarą w nieśmiertelność.
Mimo że okres moich studiów przypadał na trudne i burzliwe lata 80. UBW, to czas ten zaliczam do najwspanialszych w życiu. Uczyliśmy się intensywnie (40 godz. zajęć tygodniowo), uprawialiśmy sport w AZS (ja osobiście piłkę ręczną) i znajdowaliśmy jeszcze czas na bujne życie towarzyskie (akademiki i kluby studenckie), a nawet na politykowanie (samorząd i konspira).
Chciałoby się powtórzyć za Maćkiem Chełmickim – tragicznym bohaterem „Popiołu i diamentu”: „To były czasy!” (wypowiedziane podczas kultowej sceny z płonącym spirytusem w kieliszkach, symbolizujące znicze). Studiowała nas wtedy garstka, bo tylko ok. 6,8% populacji (obecnie jest to ponad 40%) na studiach dziennych.
I choć otoczenie polityczne było mało przyjazne, a sytuacja gospodarcza – zatem i standard życia – znacznie odbiegająca od tego, co mamy dzisiaj, to był w tym swego rodzaju „romantyzm” i mimo wszystko radość życia; bez samobójstw, bez depresji, bez narkotyków i innych wspomagaczy. Jak nie szła nauka przed lub w trakcie sesji, zakładaliśmy dresy i szliśmy do parku pobiegać, bywało, że i o drugiej–trzeciej w nocy. Nawet w stanie wojennym nam się to zdarzało (dla młodszych – od 22.00 do 6.00 obowiązywała godzina policyjna).
Obok wspomnień dzień, w którym rozbrzmiewa „Gaudeamus igitur”, skłania też do pochylenia się nad obecnym stanem polskiej akademii, jej kondycją i zwyczajami. I obraz ten nie napawa szczególnym optymizmem.
Uniwersytety, które przypominam, wymyślono w średniowieczu (!!!), a nie w dobie Oświecenia. Z miejsca „umiłowanie mądrości” – bo to znaczy słowo filozofa – stało się w bardzo wielu przypadkach (a po prawdzie w zdecydowanej większości) miejscem indoktrynacji i groteskowej wręcz nietolerancji, w czym celują wydziały i kierunki humanistyczne.
Poprawność polityczna, czyli kulturowy neomarksizm jako nowa ideologia (wręcz religia), genderyzm i inne intelektualne dewiacje dotknęły nawet uczelnie techniczne i przyrodnicze. Rodzi się pytanie: co pozostało z umiłowania mądrości i poszukiwania prawdy u tych wszystkich „uczonych”, którzy zamiast twórczego stosowania myślenia krytycznego, powtarzają, żeby nie powiedzieć małpują, „modne bzdury”, np. o 77 płciach, płonącej planecie czy końcu historii?!
Uniwersytety padały i odradzały się (choćby po Rewolucji Francuskiej, Rewolucji Bolszewickiej, czy czasach hitleryzmu i stalinizmu), ale dzisiaj ukąszone „Szkołą Frankfurcką” i zdewastowane przez rewolucjonistów 1968 roku stoją przed znacznie większymi wyzwaniami. Czy podniosą się z tego upadku intelektualnego i moralnego? Oto jest pytanie.
A póki co: „Radujmy się więc, dopókiśmy młodzi.