Przyznaję: nie jestem obiektywna. Helenę Modrzejewską pokochałam, zanim jeszcze ją poznałam. A w każdym razie – zanim osiągnęłam wiek, by kompletować wiedzę i rozumowo oceniać dorobek artystów. Miałam kilka lat. Ktoś opowiedział mi anegdotę. To było tak: polska aktorka, w czasach gdy Polska jako państwo nie istniała, wyjeżdża do Ameryki. W kilka miesięcy uczy się języka a potem szturmem bierze amerykańskie sceny, zdominowane dotąd przez artystów innego kręgu kulturowego, o innej wrażliwości. Ameryka szaleje. Modrzejewska bywa, jest proszona, wielbiona, ustawiają się kolejki wielbicieli. Po jednym z bankietów – wydanym na jej cześć – ktoś proponuje, by wyrecytowała cokolwiek w swoim ojczystym języku. Wśród obecnych nie ma nikogo polskojęzycznego. A zatem nikt nie wie, co deklamuje, ale jest to tak wzruszające, że w kulminacyjnym momencie niektórzy płaczą. A potem napięcie jeszcze wzrasta – i Modrzejewska zdradza, że mówiła… polski alfabet. Oczywiście, dziś powiem, że to w niej, aktorce wszech czasów, była siła, która porywała serca ludzi w teatrach i nie tylko. Że taki talent rodzi się raz na sto, dwieście, może tysiąc lat. Ale wtedy, gdy byłam dzieckiem, historia ta zrodziła we mnie niezatarte przekonanie, iż siła tkwi… w polskim języku. Że te trudne dźwięki, których nie potrafi wymówić zdecydowana większość ludzkości, niosą w sobie tak potężny ładunek emocji, iż rzucają na kolana tych, którzy jeszcze przed chwilą stali twardo i hardo na swoich wyprostowanych nogach…
Tyle anegdota i jej przesłanie. A jak wyglądała rzeczywistość?
Aktorka urodziła się 12 października 1840 roku w Krakowie. Jej rodzina była na wskroś teatralna – skoro dwóch przyrodnich braci też związanych było ze sceną. Jednak od amatorskiego zamiłowania do perfekcjonizmu droga daleka, a droga Modrzejewskiej (taki pseudonim artystyczny wybrała, aby następnie w Stanach Zjednoczonych uprościć go na „Madjeska”) wiodła przez deski prowincjonalnych teatrzyków, przez scenę we Lwowie, przez Kraków, Warszawę – aż po San Francisco i Nowy Jork, a potem… potem otwarte były już przed nią wszystkie drzwi. By zdobyć taką pozycję nie tyle pracowała, co harowała. Aktorzy musieli wtedy przygotowywać się do nawet trzech premier w ciągu tygodnia, a jeśli role były znaczne – Modrzejewska z czasem grała tylko główne – to nietrudno wyobrazić sobie, jak wiele wysiłku to wymagało.
Jej jednak sprzyjało to, czym została obdarowana przez Stwórcę. Miała charakterystyczną, wyrazistą twarz, nie tyle ładne, co wyjątkowe rysy, wyśmienitą postać i wrodzony talent do pięknego poruszania się. Emanowała siłą i spokojem. Potrafiła zawładnąć publicznością w sposób absolutny i bezdyskusyjny. Pomogła jej formacja w „szkole krakowskiej” Stanisława Koźmiana, w której zwracano uwagę na psychologiczną głębię i prawdopodobieństwo granych postaci, co w tamtych czasach było nowatorskie i stanowiło atrakcyjne przeciwieństwo do popularnego sposobu gry, który można określić mianem „histeryczny”. Madrzejewska nie była sceniczną histeryczką, furiatką ani aferzystką. Miała w sobie coś z potęgi wielkich, choć często tragicznych postaci Szekspira, coś z siły mitologicznych bogiń, ale jako znamienita artystka cudownie wcielała się też w role komediowe czy romantyczne. Nigdy nie spoczęła na laurach. Całe życie doskonaliła swój warsztat. Wykonywała ćwiczenia głosowe, dbała o kondycję fizyczną. A w granych postaciach szukała i eksponowała przede wszystkim piękno moralne.
Jej prywatne życie było pełne cieni. Urodzona jako nieślubne dziecko – uważała za ojca tego, który prawdopodobnie nim nie był. Przeżyła pożar rodzinnej kamienicy. Potem związała się z 20 lat starszym, żonatym mężczyzną, który był przyjacielem rodziny. Urodziła mu dwójkę dzieci, ale młodsze, córeczka, zmarło. Wyszła za mąż, ale poprzedni partner upomniał się w brutalny sposób o ich wspólne dziecko: porwał syna, którego Modrzejewska odzyskała po zapłaceniu dużego okupu. Ponieważ otwarcie krytykowała carski reżim, zabroniono jej wstępu na terytorium rosyjskie, dlatego nie mogła odwiedzać Warszawy. Pod koniec życia zaangażowała się w zbiórki na rzecz pomników i teatrów polskich. Wycofała się z aktorstwa w wieku 67 lat. Zmarła dwa lata później w 1909 roku, w Stanach Zjednoczonych. Jej szczątki sprowadzono do kraju i zgodnie z ostatnią wolą pochowano na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, obok matki artystki.