Prezydent Dwighta Eisenhower mianował w 1953 roku Charlsa Wilsona na stanowisko Sekretarza Obrony USA. Podczas przesłuchań w Senacie przed objęciem stanowiska, Wilson został zapytany o ewentualny konflikt interesów, jako że był szefem giganta motoryzacyjnego, który był jednym z największych dostawców dla wojska. „Przez wiele lat myślałem – powiedział Wilson – że to, co jest dobre dla naszego kraju, jest dobre dla General Motors i vice versa” („For years I thought what was good for our country was good for General Motors, and vice versa.”). Piękna myśl o zgodności interesów państwa i korporacji. Nikt by nie uwierzył, że korporacja może zachowywać się altruistycznie, dbając o interesy (dobro kraju i wszystkich obywateli) kosztem własnych interesów, szefów koncernu, pracowników i akcjonariuszy. Z kolei przyznać się, że czasem koncern robi coś co jest korzystne dla niego, ale niekorzystne dla państwa, innych (np. emituje zanieczyszczenia w powietrze lub do spuszcza ścieki do rzeki) oszczędzając na wydatkach na ochronę „czystego powietrza” byłoby przejawem szczerości i głupoty jednocześnie.
Wilson wybrnął zgrabnie, wypowiadając komunał, frazes, żeby dostać pracę (stanowisko) i nie zawracać sobie i innym głowy problemem „konfliktu interesów”. Co więcej nie mówi on, że takiego konfliktu nie ma, ale że „przez wiele lat myślał…”. A jak jest naprawdę?
Prawdę znają media! Prasa, szukając chwytliwego hasła, skróciła i nieco przeinaczyła wypowiedź Wilsona i wyszło: „Co jest dobre dla General Motors, jest dobre dla kraju.” („What’s good for General Motors is good for the country.”). I tak już pozostało. Prasa – medialni eksperci od wszystkiego (a internetu wtedy nie było!) – przekręcili wypowiedź Wilsona nie po to, by go zdemaskować jako kłamcę czy hipokrytę. Że kiedyś „myślał”, że interesy korporacji i państwa są zgodne, że nie dochodzi do konfliktów interesów, ale dziś już tak nie myśli, ma wątpliwości. A komu i do czego są potrzebne jego „wątpliwości”. To sformułowanie maksymy, co dobre dla korporacji jest dobre dla USA, oddawało ducha epoki i ogromną potęgę oraz wpływ wielkich korporacji przemysłowych (tzw. „Big Three”: GM, Ford, Chrysler) na gospodarkę i społeczeństwo amerykańskie w połowie XX wieku. Stało się ono symbolem ścisłego powiązania między amerykańskim przemysłem a interesem narodowym.
Dziś mamy podobną sytuację w Unii Europejskiej. I można postawić pytanie: ” czy to co dobre dla Niemiec, jest dobre dla Unii Europejskiej?” Być może są jeszcze ludzie, którzy wierzą, że nie ma konfliktu interesów między „korporacją RFN”, a UE (i pozostałymi krajami), ale świadomości (podejrzenia), że tak nie jest nie da się już tak łatwo ukryć, przemilczeć, zagadać. Tym bardziej, że w globalnym układzie sił (USA-Chiny) UE staje się peryferyjnym „graczem”. I nie „solidarność” ma znaczenie, ale zasada „ratuj się kto może i jak może”. I Niemcy nie będą się oglądać na interesy innych krajów forsując ideę „Co dobre dla Niemiec, jest dobre dla UE…”. Nasz problem polega na tym, że wielu idiotów „trzymających władzę” w to wierzy (palcem nie będę wskazywał…).






