Wiatraki w Polsce: dlaczego przepłacamy za „zieloną iluzję”

    Date:

    Autor tekstu: Inna Perspektywa Rzeczywistości

    Ten tekst to kompendium wiedzy, która pozwoli zrozumieć, dlaczego pomimo ogromnego rozwoju odnawialnych źródeł energii w Polsce nasze rachunki za energię elektryczną rosną, zamiast maleć.

    Jak również w tym tekście rozprawiam się z fałszywą tezą, że jeśli będzie więcej elektrowni wiatrowych, to energia elektryczna będzie w Polsce tańsza. To niestety bzdura i poniżej udowodnię dlaczego. Zanim to jednak nastąpi – najpierw fakty.

    Czy wiecie, że w Polsce mamy instalacje fotowoltaiczne o łącznej mocy 21,8 GW?

    Jeśli nie zdajecie sobie sprawy, ile to jest, to dodam, że to jest hipotetyczna moc. Gdyby w rzeczywistości była taka, jak nominalnie, to byłaby wystarczająca na zasilenie całej Polski!

    I w tym momencie wszyscy się zastanowicie – wow, skoro mamy tak dużo paneli fotowoltaicznych, to dlaczego nadal spalamy węgiel i musimy płacić tak potężne rachunki za energię elektryczną?

    Na tym właśnie polega problem „zielonej energii” – że chociaż wydaje się, że słońce świeci „za darmo”, to energia pozyskiwana z natury darmowa wcale nie jest!

    Jak to możliwe – zapytacie?

    To wynika z efektywności takich instalacji, jak również z dosyć wysokich kosztów inwestycyjnych, aby je stworzyć, wybudować, a następnie utrzymać. Jednak najgorszym parametrem „zielonej energii” jest stosunkowo krótki okres działania takich instalacji. Ale do tego aspektu dojedziemy za chwilę.

    Generalnie mamy już w Polsce 10,3 GW mocy w elektrowniach wiatrowych oraz 21,8 GW w panelach fotowoltaicznych. Czyli globalna nominalna moc OZE w Polsce przekracza łączną nominalną moc wszystkich elektrowni węglowych w Polsce.

    Niesamowite, prawda?

    Problem tylko w tym, że moc nominalna nie równa się średniorocznej mocy rzeczywistej. Ale o tym za chwilę.

    I wyobraźcie sobie, że ten ogromny rozwój OZE w Polsce wydarzył się za czasów rządów Zjednoczonej Prawicy, której przyklejono łatkę, że nic poza węglem, jeśli chodzi o energetykę, nie widzi.

    Na papierze nominalna moc 32,1 GW to rzeczywiście niesamowicie wygląda, jednak w praktyce z tak wielkiej nominalnej mocy uzyskujemy zaledwie średniorocznie 1,98 GW z fotowoltaiki i 2,68 GW z elektrowni wiatrowych. I z balonika nagle zeszło powietrze….

    W jaki sposób wyliczyłem realną średnioroczną moc naszych elektrowni OZE?

    W bardzo prosty sposób, za pomocą wzoru, gdzie 17,3 TWh (terawatogodzin w roku wyprodukowanej energii z fotowoltaiki – dane za 2024 rok) podzieliłem przez 8760 h (czyli liczbę godzin w ciągu roku) i w ten sposób uzyskałem realną moc fotowoltaiki wynoszącą 1,98 GW w danym roku. Realną moc, czyli moc uzyskiwaną średnio przez cały rok.

    Czyli na 32,1 GW nominalnej „zielonej” mocy mamy zaledwie 4,66 GW średniorocznej mocy.

    I teraz robi się trochę smutniej.

    Oczywiście 4,66 GW mocy uzyskane w polskich klimatycznych warunkach to i tak super wynik, a 4,6 GW w przeliczeniu na terawatogodziny stanowi już 27,1% naszego energetycznego miksu.

    Czyli odnawialne źródła energii już w 27,1% zasilają nasze domy i samochody elektryczne. To jest już coś!

    Jednakże mało osób zdaje sobie sprawę z tego, że gdy ładują telefon lub samochód elektryczny, to nadal w 70% ładują go z energii uzyskanej ze spalania węgla i gazu. No chyba, że mają w domu własną fotowoltaikę.

    Wracając do danych – aby być precyzyjnym, informuję, że dzięki spalaniu węgla otrzymujemy moc 10,15 GW (co stanowi 59,1% w naszym miksie), a ze spalania gazu otrzymujemy 1,88 GW (co stanowi 10,9% w miksie).

    Elektrownie wodne i biogazownie również trochę się dokładają do tego miksu i ich udział stanowi 1,6% i 1,3%.

    Zatem jak pokazują twarde dane z roku 2024, tutaj zaczyna się problem z „zieloną energią”, bo koszt operacyjny za wybudowanie i utrzymanie tych instalacji ponosimy za łączną nominalną moc 32,1 GW, a nie za jedynie 4,66 GW, które z nich w ciągu roku uzyskujemy.

    I właśnie ten ogromny koszt amortyzacji jest uwzględniany w naszych rachunkach za energię elektryczną. Zatem raczej nikt z nas w portfelu nie poczuł, że przybyło w Polsce tak dużo instalacji fotowoltaicznych w ostatnich latach. Mam wrażenie, że większość z nas poczuła raczej podwyżki energii elektrycznej, a nie obniżki z tytułu energii uzyskiwanej ze słońca.

    Wyszło to trochę tak, jakbyśmy kupili sobie Ferrari kabriolet i jeździli nim tylko w wakacje i to 60 km na godzinę, aby się w naszym klimacie nie przeziębić.

    Zatem za uzyskiwane realne gigawaty mocno przepłacamy, a dodatkowo dojeżdża nas jeszcze Unia Europejska, która na produkcję energii z węgla w Polsce nakłada unijne podatki w postaci ETS.

    A ile właściwie wynoszą te podatki?

    Policzmy:

    Aby uzyskać 1 GW mocy przez cały rok, trzeba spalić ok. 3,4–3,5 mln ton węgla (przy sprawności elektrowni około 38%).

    Zatem koszt 1 GW z węgla wynosi około 2,1 miliarda złotych na rok (przy cenie węgla ok. 600 zł za tonę).

    Edit: wg Agencji Rozwoju Przemysłu cena za tonę dla wielkich zakładów przemysłowych jest dużo niższa niż dla odbiorcy indywidualnego i kosztuje: PSCMI1: 348,32 zł/t i PSCMI2: 461,97 zł/t Cena w moim poście jest i tak specjalnie zawyżona.

    I do tego trzeba teraz doliczyć podatek ETS, który przy produkcji rocznej około 8,65 miliona ton dwutlenku węgla i cenie 90 euro za tonę emisji tego gazu wyniesie około 778,5 miliona euro, czyli około 3,32 miliarda złotych za 1 GW!

    Zatem widzimy, że elektrownia węglowa za wyprodukowanie 1 GW przez cały rok musi obciążyć nas kosztem ceny węgla oraz kosztem podatku ETS, plus kosztem produkcji. Wynoszącym 2,1 miliarda za węgiel + 3,35 miliarda za ETS + koszt produkcji i marża własna (tych danych już nie znamy).

    Zatem widać na tym przykładzie, że gdyby nie było ETS, to energia byłaby w Polsce przynajmniej tańsza o 30–40%, bo problemem nie jest tutaj dosyć wysoka cena węgla, które jest wysoka dlatego, że Unia zabrania nam inwestować w górnictwo, w odkrywanie nowych ścian, budowanie nowych szybów.

    I teraz dla porównania OZE:

    Aby uzyskać w Polsce 1 GW mocy realnej z wiatru, trzeba postawić farmy elektrowni wiatrowych o łącznej mocy nominalnej wynoszącej 3,3 GW.

    Moc nominalna to taka, jaką daje nam elektrownia wiatrowa, gdyby wiatr wiał z dużą prędkością i optymalnym kierunkiem. A moc realna to taka, jaką faktycznie w ciągu roku z takiej elektrowni otrzymujemy.
    Dlatego w Polsce przyjmuje się, że realna średnioroczna moc, to jest około 0,27 mocy nominalnej.

    I teraz koszty:
    Średni koszt budowy elektrowni wiatrowych o nominalnej mocy 1 GW wynosi około 8,1 miliarda złotych.

    Zatem aby uzyskać 1 GW mocy realnej, takiej jak w przypadku elektrowni węglowej, musimy wybudować elektrownie o nominalnej mocy 3,3 GW × 8,1 miliarda = 26,7 miliarda złotych.

    Następnie utrzymanie roczne takiej farmy wyniesie nas 3,3 GW × 364 miliony = 1,2 miliarda rocznie.

    I teraz najlepsze:

    Taka elektrownia wiatrowa może funkcjonować około 25 lat (dlatego Niemcy już swoje demontują i montują nowe).

    Zatem łączny koszt budowy (CAPEX) i utrzymania (OPEX) wyniesie 56,7 miliarda.
    Bo liczymy koszt utrzymania razy 25 lat i dodajemy koszt budowy.

    Podsumowując – zapłacimy 56,7 miliarda za uzyskiwanie przez 25 lat każdego roku około
    1 GW realnej mocy. (Przypominam, że aby zastąpić węgiel potrzebujemy 10 GW)

    Natomiast paląc węgiel po cenie 600 zł za tonę przez 25 lat zapłacimy 52,5 miliarda za uzyskiwanie stabilnej energii 1 GW bez wpływu na warunki atmosferyczne.

    W porównaniu kosztów pomijam ETS, bo w poście analizuję scenariusz, że bardziej opłacalne mogłoby być odrzucenie systemu ETS i płacenie potencjalnych kar unijnych, niż obciążanie rachunków za energię tym podatkiem. Ale o tym za chwilę…

    Ktoś powie, że do elektrowni węglowych należy doliczyć marżę, ale trzeba ją tym bardziej doliczyć do elektrowni wiatrowych, bo przecież prywatny inwestor nie postawi elektrowni wiatrowej bez zarobku. Pośredników w takim finansowaniu jest też dużo więcej i zarobią na tym również banki. Dlatego tego już nie liczę, bo to nie są kwoty policzalne.

    Oczywiście moje wyliczenia to i tak hipotetyczne założenie, bo zakładam, że koszty utrzymania elektrowni wiatrowych nie wzrosną i cena za tonę węgla się dramatycznie nie zmieni. Co oczywiście wiadome, że się zmieni…

    Jednak najważniejsza różnica jest taka, że spalając polski węgiel, będziemy zostawiać te pieniądze w Polsce, w polskiej gospodarce, a nie kupować turbiny wiatrowe niemieckie, napędzające tamtejszą gospodarkę naszym kosztem.

    I tak jak już na wstępie – w ten sposób udowodniłem, że zwiększona ilość wiatraków nie obniży naszych rachunków za energię elektryczną, może wręcz je podwyższyć.

    Zatem jeśli szukamy oszczędności, to należałoby rozważyć, ile będą kosztowały nas kary UE za nieprzestrzeganie ustaleń klimatycznych i bezprawne odstąpienie od ETS.

    Być może okaże się, że potencjalne konsekwencje będą bardziej opłacalne niż płacenie ETS.

    Bo gdyby nie podatek ETS od spalania węgla w elektrowni, energia uzyskiwana z węgla byłaby tańsza i paradoksalnie dużo bardziej ekologiczna, ponieważ za 25 lat wszystkie wiatraki i tak trzeba będzie zdemontować, zutylizować i postawić następne na kolejne 25 lat.

    Przypominam, że bloki węglowe funkcjonują przez minimum 45-50 lat i więcej.

    Dlatego z tej perspektywy wymiany co 25 lat elektrownie wiatrowe nie mają z ekologią nic wspólnego, bo proces ich wytwarzania wcale ekologiczny nie jest.

    Trochę inaczej jest z panelami fotowoltaicznymi i dlatego za czasów PiS przeżyliśmy ich ogromny BUM!

    Aczkolwiek osoby, które mają własną fotowoltaikę, wiedzą, że moc fotowoltaiki nie równa się mocy otrzymywanej z fotowoltaiki. Dzieje się tak dlatego, że jest podobnie jak z „wiatrakami”, tylko jeśli chodzi o efektywność, jeszcze gorzej, bo aby uzyskać 1 GW mocy średniorocznej, trzeba zainstalować fotowoltaikę o mocy nie 3 razy większej, lecz aż 9 razy więcej.
    Dlatego w Polsce z 21 GW mocy paneli fotowoltaicznych uzyskujemy zaledwie 1,98 GW mocy średniorocznej.

    Czyli za 1 GW mocy średniorocznej trzeba zapłacić około 27,3 miliarda złotych.

    W przypadku fotowoltaiki utrzymanie jest jednak dużo tańsze i kosztuje dla realnego 1 GW – czyli 9,1 GW nominalnych – około 0,5 miliarda na rok.

    Zatem fotowoltaika jest dużo bardziej opłacalna niż elektrownie wiatrowe, bo koszt inwestycji (CAPEX) i koszt utrzymania (OPEX) za 1 GW realny na 25 lat wyniesie 38,7 miliarda złotych.

    I tutaj rzeczywiście inwestycja w fotowoltaikę jest dużo bardziej opłacalna i w ten sposób uzyskana energia jest tańsza niż energia z węgla, nawet gdy za 25 lat trzeba będzie wymienić panele na nowe.

    Ale tu też pojawia się haczyk, bo producenci paneli fotowoltaicznych, gdy uzależnią od siebie dostawców i postawią pod ścianą użytkowników, będą mogli sukcesywnie podnosić ceny ze względu na stosowane surowce do produkcji, które stanowią metale ziem rzadkich. Te zaś będą za 25 lat w wielu przypadkach stanowiły swojego rodzaju monopol na świecie.

    Zatem niby taniej, ale niekoniecznie taniej będzie zawsze. O ekologii w przypadku utylizacji paneli lepiej nie wspominać, bo o ekologii nie może być tutaj mowy, jeśli weźmiemy pod uwagę produkcję, a później co 25 lat utylizację. Należy też zaznaczyć, że już za 10 lat efektywność tych paneli spadnie o 5%, a za 20 lat o 20%.

    I chociaż panele mają przewagę w tym, że nie przeszkadzają mieszkańcom, nie ma efektu stroboskopowego czy hałasu, to zajmują bardzo dużą powierzchnię. Dla porównania – aby uzyskać 1 GW realnej mocy średniorocznej, trzeba byłoby ustawić panele na powierzchni około 162 km², co stanowi około 1/3 powiatu warszawskiego.

    Zatem aby zastąpić elektrownie węglowe, trzeba byłoby wytapetować w panele 1620 km² Polski, czyli około 5% całego województwa mazowieckiego.

    Zatem jeśli ktoś wmawia Polakom, że należy odejść od węgla i w zamian postawić pod oknami Polaków wiatraki, to przypominam, że trzeba byłoby na to wydać 267 miliardów, bo potrzeba nam 10 GW, które obecnie wytwarzają elektrownie węglowe. Podobnie byłoby z panelami fotowoltaicznymi.

    Co więcej – OZE to są źródła energetyczne bardzo niestabilne i dlatego jeśli przestałby wiać wiatr lub byłaby bardzo pochmurna pogoda, to ratuje nas tylko moc z elektrowni węglowych, których na szczęście moc maksymalna wynosi 26,4 GW!
    I gdy piszę o mocy średniorocznej, to trzeba również uwzględnić, że czasami nasze elektrownie węglowe wytwarzają więcej niż 10 GW, szczególnie wtedy, gdy w miksie energetycznym są niedobory i brak wiatru i słońca. Na szczęście mamy węgiel i możemy takie sytuacje skompensować. Niemcy, ze względu na problem z dostawami rosyjskiego gazu, mieli większe problemy, dlatego wrócili do elektrowni węglowych.

    Problem jednak w tym, że jeśli przez chorą politykę zaczniemy zamykać elektrownie węglowe, to w przypadku gdy przestanie świecić słońce i wiać wiatr, możemy mieć podobny blackout, jaki był w Hiszpanii, ponieważ nie damy rady zrównoważyć ciągle rosnącego zapotrzebowania na energię elektryczną tylko z OZE. Jak również pojawi się problem z elastycznością zmiany źródeł energetycznych.

    Dlatego zamiast inwestować w kolejne wiatraki, należałoby inwestować w to, co zapoczątkował nasz wielki koncern, czyli „wielki ptak”, a dokładniej pan Obajtek – to jest koncepcję budowy małych amerykańskich reaktorów atomowych SMR. To rzeczywiście mogłoby stanowić stabilną alternatywę dla węgla. Podobno projekt nie został ubity tylko dlatego, że był „pistacjowy”, ale chyba nikomu w „uśmiechniętej ekipie” nie zależy, aby go cisnąć, bo bardziej zależy na niemieckich wiatrakach. Taki niestety mamy klimat.

    Wesprzyj autora!

    Jeśli doceniasz pracę autora i chcesz go wesprzeć, możesz wpłacić symbolicznego grosika na jego dalszą twórczość. Każda pomoc ma znaczenie i motywuje do tworzenia kolejnych wartościowych treści. Dziękujemy za wsparcie!

    Subskrybuj

    spot_imgspot_img

    Popularne

    Więcej w temacie
    Powiązane tematy

    Kajdanki za miłosierdzie, miliony za rozpustę!

    Władza Tuska ściga ks. Olszewskiego za pomoc ofiarom przemocy, a miliony z publicznych funduszy płyną do luksusowych projektów „swoich” biznesmenów.

    Karol Nawrocki – ostatnia linia oporu! Orędzie jak dzwon *

    Karol Nawrocki – prezydent, który mówi prawdę, się nie lęka i nie szuka poklasku. To ostatnia linia oporu wobec systemu, który latami niszczył suwerenność i godność Polski.

    Jak się dostać na salony? Lewica w krzywym zwierciadle*

    Choć powstał 7 lat temu, ten tekst dziś znów staje się aktualny. Fałszywe ofiary, medialny zachwyt i narracja, która daje sławę. Przeczytaj, jak działały lewicowe salony.