Czekają nas dwa gorące miesiące. Potem będzie jeszcze cieplej. Także w Polsce. O co chodzi?
Już pierwsze wskazania personalne do gabinetu Trumpa pokazują, że zamierza on z całą determinacją realizować swoje wyborcze zapowiedzi. Zarówno w wymiarze wewnętrznym jak i międzynarodowym. „Partnerzy” Ameryki, którzy bezwzględnie wykorzystywali naiwność ekipy Bidena („America is back”), są pełni niepokoju, bowiem – całkowicie słusznie – obawiają się twardego stawiania interesów USA i zrzucenia narzuconych przez tę ekipę samoograniczeń, zwłaszcza w dziedzinie ekonomicznej, a już szczególnie – energetycznej.
Widać to już w Europie, gdzie władzę przejęli całkowicie zlobbowani przez ekoterrorystyczne gangi „politycy” – oni wiedzą, że ich „złota era” właśnie się kończy. Więc wierzgają na lewo i na prawo, szermując wyświechtanymi opowiastkami o powiązaniach republikanów z Kremlem.
Ekipa Trumpa już wyraźnie zasygnalizowała, że zamierza wrócić do manewru Reagana, który skądinąd próbowała już realizować w latach 2016 – 2020. Niestety, wtedy ogłupiały „klimatycznym zagrożeniem” świat był łatwiej sterowalny. I nie odczuwał jeszcze prawdziwych skutków tego szaleństwa, fundowanego przez finansowanych sowicie przez Moskwę i Pekin „ekologów”.
Zapowiedź zniesienia ograniczeń wydobycia ropy i gazu w USA oraz zniesienia zakazu ich eksportu jest jednym z elementów nowej rzeczywistości. Drugim są już podjęte działania na rzecz przywrócenia zrujnowanych przez ludzi Bidena relacji amerykańskich z Arabią Saudyjską, Emiratami, Kuwejtem, Bahrajnem, ale też afrykańskimi wydobywcami ropy i gazu.
Jest to zagadnienie krytyczne, bowiem w nim – podobnie jak w latach 80-tych i jak działo się to (niestety za krótko) po 2016 roku – tkwi klucz do złamania dwóch największych destruktorów obecnego porządku i stabilizacji. Chodzi rzecz jasna o Rosję i Iran. Oba te państwa destabilizują świat wykorzystując środki pozyskiwane ze sprzedaży tych surowców. Bez nich nie przetrwają więcej niż 2 – 3 lata.
W 2020 roku oba te kraje były już na krawędzi wydolności. Rosja utrzymywała się w grze wyłącznie dzięki swoim wcześniejszym zasobom (osiągniętym skądinąd dzięki podobnej naiwności Obamy), Iran był zaś na granicy kompletnej katastrofy. Biden uratował oba gangsterskie reżimy, rujnując relacje USA z krajami Zatoki i pozwalając na eksplozję cen surowców. Zafundował w ten sposób atak Rosji na Ukrainę i wznowienie irańskiej agresji na Bliskim Wschodzie. Jednocześnie spowodował, że schowane za plecami tych gangsterów Chiny mogły sterować procesem dekompozycji porządku międzynarodowego.
Wiem – wielu od razu powie, że ów „porządek międzynarodowy” leży wyłącznie w interesie USA, że to Jankesi na nim korzystają i eksploatują świat, etc. Nie wnikając w szczegółowe rozważania tego problemu, odpowiem pytaniem – a jaka jest alternatywa? Bo ona jest i jest to świat kierowany przez komunistyczne Chiny przy pomocy Rosji, Iranu, Korei Ludowej, Wenezueli czy Nikaragui. Nie ma innych opcji w dającej się przewidzieć perspektywie.
I ten porządek może – ze wszystkimi swoimi wadami i ułomnościami – przetrwać, albo zostać zastąpiony przez „porządek” proponowany przez komunistyczne Chiny. Ta zmiana pociągnie jednak za sobą setki milionów kolejnych ofiar.
Jako człowiek, który doznał „dobrodziejstw ładu” proponowanego przez sowiecką Rosję – wyznam, że preferuję mimo wszystko Pax Americana. Także dlatego, że mam empiryczną pewność, iż zarówno USA, jak i w ogóle cywilizacja zachodnia mają wewnętrzną zdolność zmiany na lepsze. Udowodniła ona, iż mimo różnych aberracji, które wytwarzała, potrafiła z nich wychodzić dzięki swojej chrześcijańskiej tożsamości. I przykład ostatnich amerykańskich wyborów pokazuje to w całej rozciągłości. A wierzę, że uruchomione już na kontynencie europejskim procesy też do tego zaczynają prowadzić.
Dla odmiany „ład”, proponowany jako alternatywa, wykazuje na przestrzeni setek czy nawet tysięcy lat przerażającą trwałość i niezmienność, mimo technologicznych zmian. Co więcej, wykorzystuje te zmiany do jeszcze większego utwierdzenia owej własnej „tradycji”.
Zmiana u amerykańskich sterów, o ile utrzyma się przez przewidywane przeze mnie 12 lat, może właśnie z jednej strony zatrzymać pochód azjatyzmu, z drugiej strony spowodować wewnętrzne przemiany i odejście od aberracji ostatnich lat.
Ten globalny wymiar zmiany, która wynika z amerykańskich wyborów, dotyka także Polski. Polacy dzięki rządom PiS-u, w znacznym stopniu nie doświadczyli istoty „przemian cywilizacyjnych” zafundowanych Europie i Ameryce w ostatnim ćwierćwieczu przez neobolszewickie elity. Żyli jak w pewnej bańce, okraszonej jeszcze spektakularnym wzrostem dobrobytu w stopniu nieznanym w historii tego kraju od XV – XVI wieku.
Choć PiS jako formacja nieidealna – bo przecież takich nie ma – popełniał wiele błędów, prowadził jednak polskie sprawy skutecznie w ramach niezwykle skomplikowanego slalomu giganta – używając sportowych porównań.
I okazało się przez ledwie rok, że sklecona wyłącznie na negatywnych emocjach i atawizmach „koalicja”, jest w stanie w krótkim czasie zrujnować kraj.
Wchodzimy już w fazę, w której Polacy będą decydować czy wpiszą się w zapoczątkowaną w USA tendencję, czy wybiorą trwanie w coraz większym bagnie. Z tego punktu widzenia nauki płynące z wyborów w Ameryce są bezcenne. Zwłaszcza ta, jak niełatwo – mimo pozornie oczywistego wyboru w ramach podobnej co u nas alternatywy – przechylić szalę zwycięstwa.
Tylko naukę – trzeba chcieć przyjąć.