Niezwykle sobie cenię opinie pana prof. Krzysztofa Zanussiego. Zawsze, gdy tylko widzę go na srebrnym ekranie, wstrzymuję palec na pilocie. „Daje” panu profesorowi życie, ale warto. Bo jest kogo posłuchać, kto ma coś do powiedzenia. Słyszę głos z głębi doświadczenia, wiedzy i refleksji nad otaczającym nas światem, który coraz częściej zadowala się banałem, otacza się brzydotą przeciętności. W jego słowach nie ma pośpiechu ani pustego gestu, jest za to mądrość człowieka, który wiele widział i doświadczył, ale jeszcze więcej – o czym jestem głęboko przekonany – zrozumiał. Zanussi mówi o sprawach trudnych z prostotą, a o prostych — z filozoficzną głębią. Potrafi łączyć to, co duchowe, z tym, co codzienne, nie tracąc przy tym autentyczności. Może dlatego jego głos — spokojny, lecz pełen treści — jest tak bardzo dziś potrzebny, gdy wokół tyle hałasu, a tak mało sensu.
I teraz mam pewien problem. Ostatnio oglądałem wywiad pana profesora przeprowadzony w Polsacie (przyznaję szczerze, że nie oglądałem od początku). Widziałem, jak para prowadząca próbuje pana profesora wprowadzić na pole politycznych min. I – niestety – to im się udało. Poczułem wręcz dziecięcy żal, bo oto człowiek, którego cenię za niezależność myślenia i głębokie refleksje o ludzkiej naturze, jej wadach i zaletach, dał się wciągnąć w rozmowę, która z założenia miała go ustawić po jednej ze stron barykady. A przecież siła jego mądrych słów zawsze tkwiła w tym, że unosił się ponad doraźne spory, patrzył szerzej, głębiej i dalej. Może była to presja chwili, ale zabrakło tej charakterystycznej równowagi, dzięki której wypowiedzi pana profesora tak często stawały się pomostem, a nie wysokim murem.
Poszło o Unię Europejską i prawicę, która tej Unii zagraża i pan profesor tego się obawia. Otóż – z całym należnym szacunkiem – zmuszony jestem wyprowadzić pana profesora (że tak to ujmę) z błąd. Unii nie zagraża żadna tam prawica, ale liberalno-lewicowy mainstream, który pcha narody Europy ku przepaści. Europa znajduje się na równi pochyłej i to o zauważają nawet socjaliści, którzy tę Europę budują. Proszę przeczytać raport Draghiego i zrozumie pan o czym piszę. Niestety, brukselscy biurokraci nie wyciągnęli z tego raportu żadnych wniosków i to się zakończy piękną katastrofą. Zamiast refleksji i odwagi mamy powtarzanie starych błędów. Ostatnio ministrowie środowiska państw UE zgodzili się na ustanowienie celu klimatycznego na 2040 r. – do tego czasu emisje gazów cieplarnianych dla Unii mają zostać zmniejszone o 90 proc. względem 1990 r. Na naszych oczach wbijany jest gwóźdź do trumny narodom Europy. Gdzie pan tu widzi prawicę? Prawica puka się w głowę i woła, aby zawrócić tego konia znad przepaści. Jak widać jest to wołanie na puszczy.
Jeśli Europa ma przetrwać, musi wrócić do swoich korzeni – do prawdy, rozsądku i odpowiedzialności za przyszłe pokolenia. Inaczej naprawdę skończy się to katastrofą, której nikt już nie powstrzyma.
Deklaruje się pan jako konserwatysta i wierzący katolik, a więc jesteśmy z jednego „gangu”. Czy naprawdę nie widzi pan, że na naszych oczach dochodzi do dekompozycji starej Europy (która coś jednak znaczyła w świecie) na rzecz jakiegoś bliżej nieokreślonego tworu, bez ducha, bez siły, pozbawionego sprawczości – skazanego, by stać się podnóżkiem silniejszych? Przecież ta Europa, którą dziś oglądamy, to już nie jest cywilizacja Ducha, ale biurokratyczne korpo, gdzie zamiast wartości liczą się procedury, a zamiast idei – poprawność polityczna. Europa dawniej promieniowała kulturą, myślą, nauką i wiarą – dziś sama boi się własnego cienia. Jakby wstydziła się swoich korzeni, swojej historii, swojej – na co chcę panu zwrócić uprzejmie uwagę – właśnie wiary. Mamy kontynent, który moralnie się rozbroił, a potem zdziwiony patrzy, że nikt się z nim nie liczy. I to jest dramat, którego nie zasłonią ani flagi z dwunastoma gwiazdami, ani patetyczne przemówienia w Parlamencie Europejskim, ani straszenie prawicą. Bo Europa – panie profesorze – bez ducha, to już tylko geograficzne pojęcie, a nie wspólnota losu i wartości.
Jest pan wspaniałym reżyserem i recenzentem otaczającej rzeczywistości, z wyłączeniem tej rzeczywistości politycznej. Proszę zatem nie wchodzić na to pole minowe, bo „wyleci pan w powietrze” – jeżeli nie dzisiaj to jutro. Bo jutro będziemy mogli zweryfikować, czy pan miał rację, czy ja. Przy czym, aby sprawa była jasna, wolałbym, aby to pan miał rację a nie ja.






