Po ziemi stąpał mocno. Naturą zachwycał się głęboko. Czytał sporo – tak nadrabiał niepełne wykształcenie. Trochę politykował, ale bez przesady. Był zaradny i temu zawdzięczał finansową stabilizację. Bliski był mu zwykły człowiek – jego bolączki, słabości, lęki. Znał wady i ludzkie przywary. Nie idealizował… no, może troszeczkę. Ale i krytykował po swojemu: raz z zapałem, innym razem rubasznie, z humorem. Bez nienawiści. Patrzył trzeźwo na świat, w którym przyszło mu żyć. I choć tego nie wiemy na pewno, ale możemy podejrzewać, że lubił życie i potrafił prawdziwie nim się cieszyć.
4 lutego minęła 520 rocznica urodzin Mikołaja Reja, którego potomni nazwali dumnym mianem ojca polskiej literatury.
Pisał dużo, bez tej dbałości i samodyscypliny, która Mistrza z Czarnolasu zaprowadziła na wyżyny artyzmu, za to z talentem i rozmachem polskiego szlachcica. Z wszystkich jego słów największą popularność, wręcz nieśmiertelność, zyskały te, które mówią o językowej świadomości naszego Narodu:
A niechaj narodowie wżdy postronni znają
Iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają.
W opracowaniach można znaleźć dwa powody, dla których pisarz z Nagłowic tak uparcie tworzył w języku ojczystym: pierwszy: bo chciał, drugi – bo musiał. Chciał – z pobudek patriotyczno – moralizatorskich, bo w ten sposób trafiał do szerokiego grona odbiorców posługujących się tym językiem i mógł wpływać na ich postrzeganie świata. A musiał – bo łacinę znał zbyt słabo, aby swobodnie się nią posługiwać.
Tak czy owak, stworzył dzieło imponujące rozmiarami, napisane językiem żywym, barwne, będące skarbem dla badaczy obyczajów i kultury, a przy tym smakowite wielce nie tylko dla studentów polonistyki i naukowców. Też dla zwykłego czytelnika, który – jeśli zada sobie nieco trudu aby zrozumieć polszczyznę sprzed połowy tysiąclecia – bawić się będzie snadnie (choć nie snadno) przy rejowskich uszczypliwościach i kiwać głową z uznaniem, że mądrość nie przemija, nawet jeśli okoliczności się zmieniają…
Tak się stało, że lutowa rocznica przyjścia na świat autora Krótkiej rozprawy i Żywota człowieka poćciwego zbiegła się w czasie z językowym wybrykiem warszawskiego ratusza. Myślę o wydaniu pomocnika – poradnika jak się zwracać do petentów o nieokreślonej płci. Być może niejedno polskie serce w momencie ukazania się tej pozycji zamarło z trwogi. W gardle zaschło. W oczach pociemniało. W uszach zabrzęczała głucha cisza jak po wybuchu bomby… Ale zaraz potem przyszła refleksja: czy naprawdę jest się czym martwić?
Przyjrzyjmy się chronologii. Wcześniejsza od literackiej polszczyzny jest tylko twórczość w narodowym języku czeskim (koniec XIII wieku) i starobułgarska, spisana w staro-cerkiewno-słowiańskim (IX – X wiek). Pozostałe nie mogą z nami się równać.
Przez wieki wrogowie Polski próbowali zmasakrować, stłamsić i wyrugować język narodowy Polaków. Na grubiańską i prostacką, ale też okrutną i zajadłą germanizację i rusyfikację zaborców – odpowiedzieliśmy Mickiewiczem, Słowackim, Norwidem i Sienkiewiczem. Aż im w pięty poszło. Na bestialską politykę Niemców i Sowietów w czasie wojny – odpowiedzieliśmy Baczyńskim i Wańkowiczem. Herlingiem – Grudzińskim i Różewiczem. Powojenne komunistyczne biurwy dyszały krojąc i miętosząc słowa, partyjne kacyki pociły głosząc przemówienia – my mieliśmy Herberta, Białoszewskiego, Gombrowicza, Miłosza i homilie Jana Pawła II, garściami czerpiącego z bogactwa polskiej tysiącletniej kultury. Specjaliści od cenzury, propagandy i nowomowy wylądowali w podręcznikach historii lub stali się bohaterami anegdot i satyrycznych programów. Prawdziwa literatura żyje i żyć będzie dalej. Czy zatem jest się czym martwić?
Szaleństwo ma to do siebie, że połyka najpierw swe dzieci, a w końcu i własny ogon. Czy znasz, drogi Czytelniku, Uniwersalny Kod Przemówień? Zabawa pierwszorzędna dla tych, którzy pamiętają słusznie miniona epokę albo mają wystarczającą wiedzę na jej temat. Tyle zostaje z głupoty pyszałka, któremu wydaje się, że polszczyzną można zarządzać niczym prywatnym kurnikiem.
Uniwersalny kod przemówień – link
Rozchmurzmy czoła. I czekając aż ktoś rozprawi się z iksatywami tak, jak pomysłowy humorysta zrobił to z nadmuchaną głupotą PRL-owskich przemówień – czytajmy Reja. Bo to i zdrowo, i przyjemnie, i pożytek niemały. Taka literacka odtrutka na trudny czas – który przecież już wkrótce przeminie.