Istnieją dziesiątki powodów, aby odpowiedzieć: nie. Nie stać nas na wielkość. Bo szpecą nas wady narodowe, bo nie wykorzystaliśmy wielu szans, zmarnowaliśmy tyle zwycięstw i tyle momentów – które można było przekuć w potęgę, a my pozwoliliśmy im zginąć w smutnym rytmie chocholego tańca…
I istnieją setki powodów, aby odpowiedzieć: nie wiadomo. Nie wiadomo czy stać nas na wielkość. Bo mamy za sobą rozdroża historii, gdzie przodkowie nasi mogli skręcić bardziej w lewo lub w prawo, poczekać lub przyśpieszyć, być bardziej zdecydowanym albo mniej rozrzutnym. Tu otwiera się pole do popisu dla specjalistów od tego, co mogło się zdarzyć, choć nigdy nie zdarzyło… Dziedzina nauki niezwykle atrakcyjna, ale dosyć podstępna…
I jest wreszcie tysiące powodów, aby odpowiedzieć: tak! Nas, Polaków, stać na wielkość. Nie od dziś, nie od wczoraj – lecz od wielu lat, od czasów Mieszka I i Bolesława Chrobrego. 18 kwietnia przypominamy sobie, Europie i światu – że tysiąc lat temu skroń polskiego władcy po raz pierwszy ozdobiła królewska korona.
Pierwszy polski władca był politycznym geniuszem. Stworzył liczące się w Europie państwo, rozmiarami niewiele ustępujące dzisiejszej Rzeczypospolitej, solidnie rozpostarte w Wielkopolsce, Małopolsce, częściowo na Mazowszu i odebranym Czechom Śląsku, śmiało pukające do nadbałtyckich portów. Chrześcijańskie państwo. Ale umierał w 992 roku – jako książę. Królewskiej godności nie miał.
A trzeba nam wiedzieć – bo troskliwie przypominają o tym historycy – że tamte czasy były wyjątkowe. Na arenie dziejów pojawiły się dwie osobowości, dwa umysły, bez których Europie nie przyśniłby się najpiękniejszy sen: o pokoju, jedności i służbie. Pierwszym z nich był cesarz Otto III, przejęty ideą uniwersalizmu, który marzył o braterstwie czterech europejskich „żywiołów” – w tym germańskiego i słowiańskiego. Jako władca niezwykle mądry pomimo młodego wieku – umarł nie skończywszy 22 lat – widział szansę w uszanowaniu różnorodności ludów – a równocześnie ich braterskim połączeniu poprzez wiarę w Chrystusa.
Drugą wybitną osobowością tamtej epoki był wygnany ze swej ojczyzny praski biskup, który miał odwagę upominać się o godność ludzką niewolników słowiańskich, masowo sprzedawanych na targu w Pradze, wywożonych na dwory islamskich władców. Za swoją odwagę zapłacił wygnaniem. A za gotowość niesienia Ewangelii poganom – własnym życiem. Mowa o Wojciechu z rodu Sławnikowiców, przyjacielu Ottona III – i polskiego księcia Bolesława. Późniejszym świętym Kościoła katolickiego.
Wojciech został zamordowany, lecz jego tragiczna śmierć zaczęła już wkrótce przynosić owoce. Bolesław wykupił ciało męczennika na wagę złota i pochował w Gnieźnie. Zyskał w ten sposób relikwie, które w ówczesnym świecie były skarbem nie do przecenienia. Do grobu przyjaciela przybył wkrótce Otton III, ostatni fragment drogi przemierzając pieszo. To nie było zwyczajne wydarzenie. Cesarz nie odbywał podróży do ościennych krajów. Gest ten oznaczał nie tylko uniżenie wobec majestatu śmierci, i to śmierci za wiarę – był też wyrazem szacunku wobec polskiego władcy. Wspaniałość i przepych zjazdu gnieźnieńskiego, powstanie arcybiskupstwa oraz obdarowanie Bolesława przez Ottona III własnym diademem i włócznią świętego Maurycego weszły na stałe do kanonu myślenia o polskich początkach. I utorowały drogę do tego, co nie mogło wydarzyć się od razu, na co trzeba było jeszcze 25 lat poczekać: pierwszej polskiej koronacji.
Otton III umarł za wcześnie – nie zdążył zawalczyć o spełnienie swego europejskiego marzenia. Kolejny cesarz chciał w Bolesławie widzieć nie przyjaciela, lecz wasala. Rozpoczął się twardy bój o zachowanie niezależności i suwerenności. A już wkrótce – o rozerwanie wymierzonego w Polskę, niemiecko – ruskiego sojuszu, który jeszcze nieraz w dziejach będzie siał śmiertelne żniwo…
Bohaterska obrona Niemczy w 1017 r., pokój w Budziszynie w 1018 r. na warunkach podyktowanych przez polskiego władcę, a zaraz potem brawurowe przerzucenie wojsk z frontu zachodniego na wschodni, zwycięska bitwa nad Bugiem 22 lipca i zdobycie 14 sierpnia Kijowa – tak Bolesław wykuwał naszą obecność w środkowej Europie. Wykuwał na mocnych podstawach. O to, co najwspanialsze, sięgnął na sam koniec, kilka tygodni przed śmiercią.
18 kwietnia 1015 r. arcybiskup Hipolit włożył na skroń Bolesława Chrobrego królewską koronę. Marzenie stało się rzeczywistością. A wielkość – zadaniem, z którym zmierzyć muszą się wszystkie następne pokolenia.