Przez Polskę przetacza się powódź, ludzie żyją „wielką wodą”, która zalewa południe naszego kraju. Rzecz jest zrozumiała, bo sprawa dotyka nas tu i teraz. Tymczasem procesy w Unii Europejskiej toczą się w swoim tempie, powoli, cichutko i systematycznie zbliżają się ku nam. Właśnie przeczytałem, że Szwecja ma plan, by pozbyć się niechcianych imigrantów. Szok, bo jeszcze nie tak dawno właśnie kraj Trzech Koron był „rajem obiecanym” dla wszelkiej maści nielegalnych przybyszy, Mekką dla „inżynierów” i „lekarzy”, metą dla maratończyków, którzy przebiegli swoje 42 kilometry, by osiąść w wymarzonym Edenie.
Co się stało z tymi jakże postępowymi Szwedami? Sfaszyzowali się? Nie. Sądzę, że nawet najgłupszych Szwedów przekonały bomby w piaskownicach podkładane przez gangi walczące o strefy wpływów, gangi – co warto podkreślić – powstałe na bazie nielegalnej (w sumie legalnej, bo Szwedzi prowadzili politykę multikulti) imigracji. Teraz Szwedzi płacą rachunek, właściwie część rachunku, w jego końcowej fazie.
Do rzeczy. Rząd Szwecji zaproponował w projekcie budżetu na przyszły rok dotację na relokację migrantów w wysokości do 350 000 koron (30 000 euro) dla każdego migranta, który zgodzi się dobrowolnie wrócić do swojego kraju. Tym sposobem rządzący chcą pozbywać się ludzi, którzy nie integrują się ze szwedzkim społeczeństwem i stanowią dla mieszkańców zagrożenie. Władze w Sztokholmie nie kryją, że jeśli dobrowolne zachęty do powrotu nie okażą się skuteczne, przewidziane są przymusowe deportacje. Łał! Mózgi jedne! A nie lepiej byłoby ich wcześniej nie wpuszczać do Szwecji, to teraz byłby jeden kłopot mniej? Wiem, że pytanie niezbyt rozsądne, ale czy nie warto je jednak zadać?
Czy Szwedom uda się ten misternie pleciony plan? Nie sądzę. Mając do dyspozycji dojną, a w dodatku głupią krowę, którą teraz Szwedzi proponują zamienić na niepewny los w ojczystym kraju, z którego to właśnie przed chwilą imigranci zbiegli, to trzeba mieć jednak duże „kuku na muniu”, by wybrać opcję WYJAZD.
Zastanawia mnie co innego: co Szwedzi mają na myśli, mówiąc o „przymusowych deportacjach”? Czy u naszych północnych sąsiadów zza wody nie rodzi się jakiś faszyzm? Szczęka opadła mi do ziemi! Jaka z tej historii płynie dla nas lekcja? Ano taka, że lepiej na początku zapłacić za jednego nieprzyjętego imigranta 20 tysięcy euro odstępnego, niż później nęcić go kwotą 30 tysięcy euro, by jednak z Polski wyjechał. Będziemy 10 tysięcy euro do przodu i co ważne, po drodze ominie nas cały szereg niebezpiecznych zdarzeń, które są udziałem zachodnich społeczeństw, a które my byśmy chcieli trzymać jak najdalej od siebie. No, może nie wszyscy, ale jednak zdecydowana większość!