„Jeśli wsiadłeś do niewłaściwego pociągu, to nie ma sensu biec korytarzem w przeciwnym kierunku do jazdy” – trafnie zauważył Dietrich Bonhoeffer. Tę oczywistą prawdę zdają się ignorować tzw. elity europejskie, szczególnie te o proweniencji demo-liberalnej. Dlatego próbują coraz szybciej biec po korytarzu wagonu w kierunku przeciwnym do jazdy, obijając się o ściany i nabijając sobie kolejne siniaki. Tym samym narażają się na coraz większą śmieszność.
Ustrój, który nam zafundowały, przekształcając Europejską Wspólnotę Gospodarczą w Unię Europejską i systematycznie ją dewastując, doskonale wpisuje się w słynny bon mot śp. Stefana Kisielewskiego: „Socjalizm jest to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się trudności nieznane w żadnym innym ustroju!”. Oczywiście bez szans na ich pokonanie. Dlatego, tak jak w socjalizmie bolszewickim na brak sukcesów ordynowano jeszcze więcej socjalizmu, tak dziś na brak sukcesów integracji europejskiej (czyli europejskiego socjalizmu) próbuje się zaordynować jeszcze więcej integracji. Skutek będzie dokładnie taki sam, tylko koszty większe, bo spadniemy z wyższego konia. Demos europejski, przesiąknięty bogactwem, antykulturą i antycywilizacyjnymi pseudowartościami, może nie udźwignąć ciężaru koniecznych zmian.
I co wtedy? Odpowiedzi można szukać w historii upadku starożytnego Rzymu, zarówno Zachodniego, jak i tysiąc lat później Wschodniego. Z tą różnicą, że dzisiaj „barbarzyńcy” są już wewnątrz murów i mają się doskonale. Zamiast refleksji nad powagą wyzwań wynikających z przebudowy świata, mamy kolejne operetkowe gesty. Unia Europejska rzekomo zastąpi USA we wsparciu Ukrainy w przegranej już wojnie z Rosją, obroni się (tymi 123 czołgami na wyposażeniu armii niemieckiej i francuskiej) i podejmie rywalizację gospodarczą z USA, Chinami, Indiami, Indochinami, Brazylią, czy nawet Rosją z jej 17 milionami kilometrów kwadratowych. Dziwi jedynie fakt, że wciąż tak wielu ludzi z formalnym cenzusem akademickim, uchodzących za dobrze wykształconych, znających języki obce i świat, jeszcze w to wierzy. A może raczej chce wierzyć, bo – jak ten „czyżyk młody” z bajki bp. Ignacego Krasickiego – nie znają już innego życia poza obecną Unią.
Problem w tym, że Unia właśnie się wypala i to w mało eleganckim stylu. Kończy się, co nie znaczy, że nie jest potrzebna Wspólnota Europejska na miarę nowych czasów. Wspólnota, która czerpałaby siłę z tradycji i ponadtysiącletniego dorobku – umownie licząc od koronacji Karola Wielkiego w Boże Narodzenie 800 roku, a dla Polski od koronacji Bolesława I Chrobrego w 1025 roku. Taka wspólnota, oparta na zasadzie pomocniczości i synergii między państwami ją tworzącymi. Swego rodzaju „Imperium Europejskie”, o którym blisko trzydzieści lat temu pisał Tomasz Gabiś.
Poszukiwanie takich rozwiązań wymaga odwagi politycznej i intelektualnej, ale przede wszystkim zdolności porzucenia urojeń i chciejstwa, by „było tak, jak było”. Nie będzie! Od kogo zatem oczekiwać podjęcia wysiłku sprostania tym nieprzeciętnym wyzwaniom? Od pani von der Leyen, od panów Macrona i Scholza, czy też ich lokalnych akolitów? Brzmi to jak ponury żart. Jeśli Europa ma przetrwać, musi wykrzesać z siebie nowe elity i nowe ośrodki siły – przede wszystkim cywilizacyjnej. To stwarza dla nas i naszej części kontynentu klasyczne okienko Overtona. Czy będziemy potrafili z niego skorzystać? Z obecną klasą polityczną prawie na pewno nie. Ale jak śpiewała pewna pani w pewnej piosence: „Nic nie może wiecznie trwać…”. Z tą różnicą, że nie możemy poddać się ślepemu losowi, lecz wziąć go we własne ręce – tak jak w 1918 roku.
* tytuły pochodzą od redakcji M24